Polegało to na tym, że do luksusowych i mniej luksusowych domów wprowadzano rodziny. Dzielono przestrzeń domów na mniejsze małe lokale i dokwaterowywano nowych lokatorów. Dziś taka praktyka jest nie do pomyślenia. Czasami bywało tak, że w mieście zatrudniano osobę potrzebną na dane stanowisko i władza szukała w prywatnych domach miejsca dla niej do zamieszkania. I nagle przychodził ten człowiek, pukał do drzwi i oświadczał właścicielowi, że będzie tu mieszkał, jako dowód pokazując nakaz/pismo z urzędu. I nie było zmiłuj. W ten sposób w domu przy ul. Mickiewicza zamieszkał pan Stanisław Koch z małżonką. Nie zawsze lokatorzy byli w konflikcie z właścicielami domów. Bywało tak, że wszyscy żyli w zgodzie, siadywali latem w ogródkach, gawędzili, grali w karty i dzielili się swoimi problemami, choć tu powiedziałabym - ostrożnie się dzieli. Mało wspominano czasy okupacji, bo wspomnienia były niebezpieczne. Nigdy nie było wiadomo kto je usłyszy i co z nimi zrobi. Służby „bezpieczeństwa” czuwały i miały „długie uszy”.
Jakie były te kwaterunkowe mieszkania? Oddaję głos Jurkowi Rowińskiemu, a jeśli kogoś zdziwi ten opis, to wyjaśniam: 90% mieszkańców miasta tak żyło.
Szafka z okrągłą dziurą i kubeł z wodą, czyli kącik nieczystości
My rodzina Rowińskich zajmowaliśmy na początku lat 50. we własnym domu dwa pokoje z kuchnią, przedpokojem i spiżarnią, czyli lokal na pierwszym piętrze od strony południowej. Łazienki nie było, a za „potrzebą” trzeba było latem czy zimą udać się do ogródka, gdzie zbudowana została „dwupokojowa sławojka”, czyli budka z drzwiczkami – na szczęście bez wyciętych serduszek – zamykana od środka haczykiem. Budka stojąca nad półtorametrowym wykopem. Raz lub dwa razy do roku przyjeżdżał wozem konnym umyślny i wybierał zawartość i „rzadkim” użyźniał ogródek, a gęste wywoził nie wiadomo gdzie. W tej sytuacji ważną rolę we wszystkich czterech lokalach spełniały dwa przedmioty: nocnik i kubeł. Ten ostatni zazwyczaj umieszczony był w niewielkiej szafce z wyciętym, starannie wyheblowanym otworem z góry, w którym umieszczona była duża miednica. W tej miednicy można się było umyć (przynajmniej do pasa). Po jej zdjęciu szafka z otworem pełniła rolę ... sedesu. Obok miednicy stało z reguły wiadro z wodą przynoszoną przez tatę ze studni. Całość wyposażenia dopełniała dwufajerkowa kuchnia opalana węglem, kredens w kuchni no i szafa, tapczan oraz kaflowe piece w pokojach.
Poker w ogródku i dziwny nieznajomy kierownika kina Mewa
Pan Koch, kierownik kina Mewa, Kochowa oraz małżeństwo Moszczyńskich spotykali się z moim ojcem w niedzielne popołudnia i grali z zamiłowaniem w pokera przez parę godzin. Tu dygresja: Moszczyńscy wynajmowali mieszkanie w dużym domu stojącym przy końcu ul. Mickiewicza, a ich syn Marek Teperek odnosił sukcesy w trójskoku.
Wystawiano do ogródka stolik i przy nim zasiadali pokerzyści. Kiedyś przed bramą naszej posesji zatrzymał się beżowy Mercedes, z którego wysiadł kierowca w uniformie i w czapce z daszkiem. Otworzył tylne drzwi, wówczas wysiadł ON. On lekko łysiejący, z cieniutkim wąsikiem, elegancko ubrany pan Bagsten. Imienia nie znaliśmy. Bagsten uściskał się z panem Kochem i zasiadł przy pokerowym stoliku. Postawiono na stoliku winko, słodkości i pan Bagsten wyłożył zdjęcia. Wspomnieniom pełnym niedomówień nie było końca. Zachwycająca aura tego spotkania tak podziałała na gościa, że ten oświadczył, że chętnie kupi nasz dom z ogródkiem i sprezentuje go przyjacielowi, czyli panu Kochowi. Cenę rzucił niezłą – pół miliona złotych. Umówiliśmy się nawet na sfinansowanie umowy w biurze u jakiegoś adwokata w Warszawie, ale rodzice po kilku godzinach czekania w gabinecie przy ul. Wilczej wrócili do domu wcale nie żałując, że transakcja nie doszła do skutku. Kupujący nie zjawił się w umówionym miejscu i czasie w ogóle. Kilka miesięcy potem moja rodzina z ciekawością przeczytała artykuł umieszczony w „Przekroju” pod tytułem „Niebieski ptak Bagsten”. Wynikało z tej publikacji, że to był kanciarz mający na swoim koncie wiele ofiar. Osób naciągniętych na całkiem niezłe pieniądze. Innym dziwnym znajomym pana Kocha był Paweł Kostrzewski, który jak się okazało naprawdę nazywał się Paweł Fromberg, Uwielbiał zapraszać gości na zakrapiane kolacje do Kongresowej. Kto płacił za te kolacje trudno dziś dociec.
Pan Koch odchodzi z tego świata
Chyba w połowie lat sześćdziesiątych Koch zaniemógł na serce. Znalazł się w szpitalu mieszczącym się przy końcu ulicy Mickiewicza. Pewnej niedzieli pod nasz dom podjechał jakiś zagraniczny samochód, z którego wysiedli dwaj elegancko ubrani panowie. Przyjechali w odwiedziny do Kocha. Ojciec poinformował ich, że pan Koch jest w szpitalu, a oni tam się udali. Na drugi dzień dowiedzieliśmy się, że przyjaciele przyjechali do chorego, pogadali z nim wspominając dawne czasy i poczęstowali przywiezionym w termosie rosołkiem. Tydzień później odbył się pogrzeb pana Stanisława Kocha, znanego wszystkim mieszkańcom Piaseczna kierownika kina Mewa. Młoda wówczas wdowa pocieszyła się dżentelmenem z Raszyna, do którego szybko się wyprowadziła. Miała też zmysł do interesów, ponieważ za opuszczenie mieszkania chciała od moich rodziców jakąś kwotę. Ojciec oczywiście nie uległ tym żądaniom.
Epilog
Opowieść o małżonkach Koch, to opowieść pełna niedomówień i znaków zapytania. Co do pani Koch znam też inną wersję jej losów, ale to już temat na inne opowiadanie. Starałam się odszukać grób pana Stanisława Kocha, ale nie udało mi się. Jeśli ktoś wie gdzie jest pochowany, proszę o komentarz do tego opowiadania. Dziś w miejscu kina Mewa jest restauracja Szara Eminencja, nazwa dość ciekawa w kontekście historii tego miejsca. Taka podpadająca pod rzymskie stwierdzenie – nomem est omen.



Napisz komentarz
Komentarze