Reklama

Lornion z targu w Piasecznie

Im bliżej świąt Bożego Narodzenia tym bardziej myślę o tych mi bliskich z mojej rodziny, którzy zasiadali niegdyś ze mną do wigilijnego stołu. Ich losy zapisane są w moich genach. Jestem z pokolenia powojennego, ale ta straszna wojna jest we mnie. Zawsze interesowały mnie losy matek, które traciły swoje rodziny. One są przekładem, że człowiek zniesie bardzo dużo...
Lornion z targu w Piasecznie
Targowisko na rynku w Piasecznie. Data zdjęcia nieznana.

Źródło: archiwum autorki

Piaseczno tuż po drugiej wojnie światowej zdecydowanie zmienia się. Przede wszystkim następują zmiany społeczne, następuje wymiana mieszkańców. Piaseczno przestaje być wielokulturowe. Do piaseczyńskich domów sprowadzają się mieszkańcy Warszawy, którzy utracili mieszkania. Przychodzą do przydzielonych mieszkań często tylko z niewielkim węzełkiem. W latach 1945 – 46 na rynku w Piasecznie odbywają się targi, sprzedaje się wszystko co można spieniężyć, a więc książki, porcelanę, ubrania dużo zegarów z szabru. Anna, moja babcia, znalazła małe mieszkanko w Skolimowie i „organizuje” sobie życie. Organizacja polega na tym, że trzeba jechać do Piaseczna i kupić naczynia stołowe, garnki, sztućce. Z warszawskiego mieszkania przy ul. Górskiej nie uratowano nic. Dom zamienił się w gruzy, a skrzynia zakopana w podwórku, do której Anna i Stefan ułożyli cenne rzeczy zniknęła. Anna najwidoczniej przyszła po skrzynię po szabrownikach. Anna opowiadała, że na tym piaseczyńskim targu zamiast garnka kupiła koronkowe mitenki i pozłacane lornion. Takie na złotej rączce, którą trzeba było energicznie potrząsnąć i otwierał się drugi okular. O ile lornion przydało się, bo o okulary było trudno, to mitenki nie. Anna uważała, że nawet do kościoła w czarnych koronkowych mitenkach wstyd jej było iść, mimo że przed wojną nosiła, ale wtedy zakładała też kapelusz. W Piasecznie na targu nie znalazła odpowiedniego kapelusza, ale znalazła popiersie (z gipsu) dziecka o twarzy marzycielki, niewielką rzeźbę przedstawiającą głowę dziewczynki wspartą na dłoni. Anna najwidoczniej musiała mieć namiastkę tego co było przed wojną, inaczej by  zwariowała. Rodzina Anny, czyli mąż Stefan, syn Janek i córka Danusia przepadli w czasie powstania warszawskiego. Anna nie miała o nich informacji, więc chodziła do Warszawy na ekshumacje. Poszukiwała wśród poległych Janka i Danusię. Analizowała każdego poległego, przeglądała przedmioty ułożone do wglądu.

Stefan nigdy się nie odnalazł

Danka spotkała matkę na ścieżce w lesie w Skolimowie, Janek napisał list do Pabianic i z Pabianic przychodzi informacja o tym, że Janek żyje i jest we Francji. Nie zdecydował czy może wracać do Polski. Na swoje nieszczęście wrócił w 1947 r. Te Pabianice to był świetny pomysł Stefana, przewidział, że rodzina będzie miała tam w razie rozłączenia skrzynkę kontaktową u kuzynów. Stefan nigdy się nie odnalazł, mimo wieloletnich poszukiwań. Prawdopodobnie zmarł na serce w czasie transportu z obozu w Pruszkowie do Oświęcimia. Matki i ojcowie powstańców warszawskich – myślę o  nich i nie mogę uwierzyć w ich los. Jest we mnie strach, strach przed zawieruchą wojenną. Często wyobrażam sobie Annę siedzącą w pustym mieszkaniu w Skolimowie po wojnie, w pokoiku dla służby w dawnym eleganckim pensjonacie pani Szczerskiej, wpatrzoną w rzeźbę przedstawiającą głowę dziewczynki, marzycielki. Anna uważała, że dziewczynka jest bardzo podobna do jej córki Danusi. Te wszystkie przedmioty, lornion na złotej rączce, rzeźba i mitenki były dla mnie symbolem przetrwania mojej rodziny, wbrew wszystkiemu.

Matka bandyty, czyli wydarzenie powojenne

Ta opowieść będzie w zupełnie innym klimacie niż ta o Annie. Innej treści, ale też o pewnej matce co idzie po sprawiedliwość, gdyż zabito jej syna. W czasie wojny zginął, ale po kolei. W dniu 4 września 1945 r. do posterunku Milicji Obywatelskiej w Nowej Iwicznej zgłasza się mieszkanka wsi Czarnów i informuje stróżów prawa, że we wrześniu 1944 r. jej syn został zastrzelony przez Antoniego Sz. i Stanisława K. Jej syn Henryk zapisał się do oddziału partyzanckiego w pierwszych dniach sierpnia 1944 r., bardzo szybko porzucił oddział, gdyż, jak tłumaczył rodzinie, nie było według niego, należytego tam porządku. Dowódca oddziału potraktował odejście Henryka za dezercję. Organizacja wydała na Henryka wyrok śmierci. Wykonawcami wyroku byli Antoni i Stanisław. Obaj po wojnie stanęli przed sądem. Antoni zeznał, że 1 sierpnia zgłosił się do oddziału „Lecha” działającego na terenie Wilanowa i brał udział w dwóch akcjach. Około 2 września dostał rozkaz od kapitana „Grzegorza” aresztowania Henryka i drugiego mężczyzny. Mężczyzna zbiegł. Obu oskarżonym przypisywano też kradzież broni należącej do oddziału, pochowanej w lesie. Przywieziono Henryka do Czarnowa i jeszcze tego samego dnia Antoni dostał rozkaz rozstrzelania aresztowanego. Fakt rozstrzelania Henryka był ogłoszony w Biuletynie. Egzekucja wyglądała następująco: wywieziono Henryka do lasu, odczytano mu wyrok z uzasadnieniem dezercji z bronią w ręku, Antoni strzelił skazańcowi dwa razy w tył głowy. Ofiara dawała oznaki życia i wtedy Stanisław dobił ofiarę. Zakopano go w pobliskim rowie. Obaj oskarżeni przyznali się do winy, twierdzili, że wyrok wykonali niechętnie, ale byli żołnierzami i musieli wykonać rozkaz. 

Piaseczno, rynek w latach 50. fot: archiwum autorki

Antoni zeznał, że w drodze na miejsce egzekucji zapytał Henryka o ukradzioną broń. Henryk przyznał się do kradzieży i powiedział, że namówili go do tego koledzy.

Matka Henryka zeznała, że syn nie brał udziału w powstaniu, bał się aresztowania przez Niemców, postanowił wstąpić do oddziału partyzanckiego, ale szybko się rozmyślił i opuścił oddział po 3 dniach. Natomiast długoletni sołtys gromady Czarnów pan Świątkiewicz zeznał, że na terenie podwarszawskim działała AK, widział biuletyny w Skolimowie umieszczone na słupach telegraficznych. W biuletynach był wykaz osób zlikwidowanych przez AK za napady rabunkowe. Sołtys miał kontakt z żołnierzami AK, jest pewien, że byli bezwzględni dla rabusiów i wytępili bandytyzm. Inny świadek zeznał, że w końcu września 1944 r. dokonano napadu rabunkowego na gospodarza, u którego mieszkał. Wśród bandytów poznał Henryka.

W tym procesie oskarżał prokurator Rotter a obrońcą był Jekanowski. Obaj oskarżeni zostali uniewinnieni z uzasadnieniem, że jako żołnierze musieli wykonać rozkaz przełożonego.

Epilog

Opowieść o wydarzeniach w Czarnowie można przeczytać w gazecie Robotnik z 22 sierpnia 1946 r. . Jestem bardzo ostrożna co do informacji gazetowych w tego czasu. Liczę na kolegów historyków z Konstancina – Jeziorny, którzy być może dodadzą swój komentarz.

Czytaj też:

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu Przegląd Regionalny. MIKAWAS Sp. z o.o. z siedzibą w Piasecznie przy ul. Jana Pawła II 29A, jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Link do Polityki prywatności: LINK

Komentarze