Reklama
Odkryj serce Twojej społeczności – zapisz się na newsletter Przeglądu Piaseczyńskiego!
 

 

 

 

Sztuka bardziej publiczna

Sztuka bardziej publiczna

Sztuka jest dla wielu pojęciem względnym. Jak coś jest klasyczne, to sztuką jest prawie zawsze, jak współczesne, to już niekoniecznie.

Jak do tego dodamy liczne kontrowersyjne wystawy czy instalacje, otrzymamy w wielu wypadkach działa obrazoburcze, które miast wartością artystyczną, przyciągają uwagę szokiem i skandalem. Gdzieś na pograniczu tego wszystkiego, samo dla siebie kategorią, żyło sobie graffiti. Dla jednych akt wandalizmu i niezrozumiałe, kolorystyczne maziaje, dla innych jedna z ciekawszych form sztuki, sztuki ulicznej, publicznej, dostępnej dla każdego nie w zamkniętym muzeum, ale na drodze do szkoły czy pracy.

Jednym z najbardziej popularnych miejsc dla graffiti był przez wiele lat pobliski mur wyścigów konnych. Oglądane codziennie z samochodu czy z autobusu obrazy musiały na każdym wywrzeć wrażenie. Dziś coraz częściej do tej pory pozostający w cieniu artyści wychodzą na pierwszy plan. Nie chodzi tu tylko o jednego z najbardziej popularnych na świecie artystów ulicznych – Banksy'ego, którego dzieła, pojawiające się w wielu krajach zmuszają do myślenia i wskazują na problemy współczesnego świata, hipokryzję jego władców itp. Coraz częściej mural na ścianie bloku czy estetyczne graffiti wygrywa z szarą, postpeerelowską rzeczywistością, w dodatku za zgodą czy nawet na wniosek zarządców budynków i właścicieli ścian. O tym, jak sztuka uliczna z podziemia wychodzi na pełnoprawne miejsce w przestrzeni publicznej niedawno przekonywaliśmy się podczas Stret Art Jam'u na terenie piaseczyńskiej wąskotorówki. Dziś zapraszam Państwa na podróż krok dalej...

Pucha w szkole

Rob Roya spotykam w szkole Montessori w Konstancinie. Przy pracy. Przygotowuje się właśnie do ozdobienia (a nie zniszczenia!) szkolnych szatni kilkoma graffiti. Wszystko w porozumieniu ze szkołą. Tego typu działania w placówce związanej z edukacją to raczej niespotykana rzecz, ale to szkoła prywatna. Robert wie o niej sporo, od kilku lat uczęszcza do niej jego syn – może dlatego podjął się zainicjowania tematu, który udało się doprowadzić do szczęśliwego zakończenia.

Chyba każda szkoła ma gdzieś, na swoim murze lub ogrodzeniu, narysowany markerem lub czarnym sprayem najprostszy i najbardziej prymitywny wariant graffiti – tag, czyli podpis, realizowany zazwyczaj dosyć wymyślną czcionką. Dosyć regularnie pojawiają się też nieżyczliwe informacje o konkurencyjnych klubach piłkarskich czy osobach, o których piszący ma zdecydowanie złą opinię. To wszystko wrzuca się do jednego worka z napisem graffiti, umieszczonego w wielkim zbiorze o nazwie wandalizm. Dobrze, że przykłady takie jak ten, którego jestem świadkiem, powoli zmieniają postrzeganie społeczne tej sztuki.

Przed samą pracą warto wyciąć szablony elementów, które będą się powtarzały – tak jak duszek, który jest logotypem i ideą placówki (szkoła z duchem). Każdą z puszek trzeba odpowiednio wstrząsnąć, aby farba uzyskała idealną konsystencję. Przygotowania zajmują sporo czasu, trzeba jeszcze zabezpieczyć szafki folią malarską – i można zaczynać.

Coś z niczego

Po pierwszych kreskach trudno przewidzieć, co akurat maluje artysta. Może dlatego właśnie tak ciekawa i miła dla oka jest obserwacja procesu powstawania dzieła, a nie tylko jego finalnego efektu. Widząc białe, nieco ponure – choć odmalowane ściany – zastanawiam się cały czas, jak zmieni się ta przestrzeń po wizycie Rob Roya. Pierwsze kreski nie przypominają niczego, za chwilę, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wyłania się obraz zachodzącego słońca. Pod chmurami wyrasta las, tworzony ruchami które zdają się zupełnie nie zdążać w tym kierunku – a jednak!

Robert maluje i opowiada. O ludziach, którzy jeżdżą po całym świecie na zaproszenie lokalnych artystów, organizacji czy władz miejskich. O Łodzi, które staje się powoli stolicą polskiego street artu, o liście wniosków właścicieli budynków, którzy chcieliby, aby to ich własność przyozdobił mural. Wspomina tez o wycieczkach – z całego świata – które kilka razy dziennie objeżdżają specjalnym autobusem dzieła wykonane w łódzkiej przestrzeni miejskiej. Czyli jednak można?

Od najmłodszych lat

Rob Roy organizuje warsztaty dla dzieci. Tłumaczy granicę pomiędzy wandalizmem a sztuką:

- Gdy dzieciaki chcą otagować jakiś mur, który akurat im się spodobał, biorę spray i komunikuję, że zaraz otaguję mu odzież. Chłopak oczywiście zakrzyknie, że to przecież jego bluza, dlaczego pan ma po niej malować? A przecież tamta ściana czy mur też są czyjeś. Takie porównania trafiają do dzieci, a podobne zajęcia sprawiają, że ilość niechcianego graffiti spada w efekcie o około trzydzieści procent.

Stężenie aerozolu w pomieszczeniu robi się coraz większe, warto więc mieć na sobie maskę i od czasu do czasu wyjść na świeże powietrze. Z rozmowy – jak z pracy wykonywanej w szatni - wyłania się niesamowity obraz. Dlaczego graffiti było uznawane za wandalizm? Bo było niezrozumiałe, bo w nieczytelnych bazgrołach na murach kamienic mało kto chciał zobaczyć sztukę. Im więcej i im lepiej malowali jednak artyści, tym bardziej do szerokiego grona zaczęło docierać, że jest w tym coś więcej. Rob Roy wspomina, jak w Lizbonie władze miasta udostępniły im do malowania niemalże zabytkowe tramwaje, które jeździły po mieście:

- Patrząc na lśniące czystością (nie to co nasza PKP) wagony trochę głupio było wziąć puszkę do ręki, ale z drugiej strony właśnie to, że możemy legalnie malować na zabytkach, na historycznych kamienicach jest najlepszym dowodem na to, że graffiti, jako sztuka, jest coraz mniej ukryta w półmroku nocy, a coraz bardziej jawna i publiczna.

Robert ma żonę i dwóch nastoletnich synów, jeździ starym Jeepem (auto musi nierzadko pomieścić w sobie sporo sprzętu i farb). Pracuje – projektuje domy i wnętrza, na własny rachunek, jest panem swojego czasu. Prowadzi Graffiti & Street Art School. Obecnie w Piasecznie pracuje nad umieszczeniem graffiti wykonanego w ramach street art jam-u na terenie całego miasta („ludzi trzeba oswajać z tym, że graffiti potrafi być ciekawą i estetyczną formą sztuki obecnej w przestrzeni miejskiej" – dodaje). Marzy mu się odmalowanie lilijki harcerskiej i całej ściany budynku przy parkingu pomiędzy ulicami Zgoda i Sierakowskiego, a w dalszej perspektywie pomalowanie z ekipą grafficiarzy całego składu pociągu towarowego. Wyobrażacie sobie 40 kolorowych wagonów jeżdżących po Polsce? Trzymam kciuki!


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama