Zakład św. Małgorzaty w Piasecznie to jedno z najbardziej niezwykłych, a dziś niemal zupełnie zapomnianych miejsc. Powstał na przełomie XIX i XX wieku dzięki inicjatywie hrabiny Ludwiki Moriconi – kobiety, która całe swoje życie poświęciła pomocy dziewczętom i kobietom uwikłanym w dramat prostytucji. Jej misja była jasna – ratować godność i przyszłość tych, których społeczeństwo wolało nie zauważać.
Dzięki staraniom Moriconi do Piaseczna trafiały młode kobiety i dzieci z najciemniejszych zaułków Warszawy. Były to ofiary biedy, handlu ludźmi, przemocy i upadku moralnego. Wśród nich – jak dowodzą zachowane relacje – były nawet jedenastoletnie dziewczynki. Hrabina nie tylko dawała im schronienie, ale przede wszystkim próbowała przywrócić im wiarę w siebie i zapewnić możliwość rozpoczęcia nowego życia.
Wizytacja dziennikarza Kurjera Warszawskiego
W 1904 roku ośrodek dla kobiet hr. Moriconi staje się znany w regionie. I oto dziennikarz Kurjera Warszawskiego udaje się w podróż, aby zbadać „co słychać” w Piasecznie:
„ – Proszę o bilet do Piaseczna... Niesakramentalne te wyrazy wygłaszam już nie w owej psiej budzie, która do niedawna uchodziła za „stację warszawską" kolejki kalwaryjsko-grójeckiej, ale w dosyć zgrabnym pawiloniku, świeżo zbudowanym i mającym wygląd skromnego dworca. Zbudowanie tego pawiloniku byłoby wielką pociechą dla zwolenników kolejki grójeckiej, gdyby im tej pociechy nie zepsuł zły rozkład wewnętrzny, a mianowicie oddanie połowy niewielkiej przestrzeni na użytek bufetu, czyli – właściwiej mówiąc – szynku, z którym przejezdni bardzo niewiele mają do czynienia, a który na kilku stolikach, zamykających niewygodnie przejście do istotnej poczekalni, gości od rana do wieczora swoją ściślejszą klientelę. Przepraszam za dygresję zaraz na samym wstępie i pędzę już teraz pełną parą do najbliższego pociągu kolejki i na miejsce obranego przeznaczenia. Mijam szybko rozwalone karczmiska, służące dotychczas kolejce za stacje (Emilin! Pyry!! brr!!!) i w niespełna godzinę docieram do jej Eldorada – do Piaseczna. Jest to najkapitalniejsza stacja na tej linii: większa część ruchu pasażerskiego tutaj się skupia, a na schludnym dworcu tutejszym bywa zwykle tłumno i gwarno, jak na większych stacjach kolejowych. Miasteczko jest ruchliwe i handlowe, skoro aż z dwóch stron docierają do niego kolejki podmiejskie. A ma ono i pewne historyczne tradycje, bo już w 1429 r. książę Janusz Mazowiecki wyposażył wieś książęcą Piaseczno, schowaną w kniejach i borach, rozlegających się szeroko pomiędzy Wisłą, Pilicą i Bzurą, w przywileje miejskie, kościół zaś tutejszy, pierwotnie pod wezwaniem św. Macieja i Anny, później Wszystkich Świętych, otrzymał hojną dotację już w 1458 r. od księżny Anny, żony Bolesława księcia mazowieckiego. Ale i teraźniejszość Piaseczna ma się czym poszczycić: filantropijny zakład dla potrzebujących ratunku moralnego dziewcząt senatorowej Rembielińskiej i hrabianki Moriconi stanowi chlubę miasteczka, podczas kiedy sklep chylickiej wzorowej szkoły gospodarstwa domowego dostarcza mu wybornego, czystego i delikatnego pieczywa”.

Na zdjęciu widzimy kobietę w średnim wieku, o łagodnym wyrazie twarzy, ubraną w elegancką, skromną sukienkę. Na głowie ma kapelusz przypominający te, jakie lubiła nosić pracująca również w tym czasie w Piasecznie hrabianka Cecylia Plater-Zyberkówna.
Szokująca prawda – prostytucja dzieci w Warszawie
Kurjer Warszawski pozostanie wierny hrabinie Moriconi; co jakiś czas można będzie na łamach tej gazety przeczytać bardzo interesujące informacje na temat działalności zakładu. Niestety, Kurjer Warszawski nie odkrywa wszystkich kart, a prawda jest szokująca. Większość prostytutek warszawskich stanowią dzieci. Taki tekst z jasnym, prawdziwym przekazem zamieszcza czasopismo „Ludzkość”; jest to relacja ze spotkania w 1907 roku:
"W sali Muzeum odbył się wiec w sprawie prostytucji. Wiec otworzył Adolf Suligowski, proponując na przewodniczącego pana Maryana Massoniusa. Pierwszy zabrał głos Suligowski, odtwarzając historię powstania przytułku dla dziewcząt, potrzebujących poprawy i szukających pracy. Przytułek ten został przeniesiony do Piaseczna, istnieje pod nazwą »Św. Małgorzaty«. W ciągu 12 lat przez zakład przewinęło się 525 kobiet, z tego 310 policyjnie rejestrowanych. Z nich powróciło z powrotem na drogę nierządu 55 kobiet. Następnie hr. L. Moriconi podzieliła się faktami z życia prostytutek, które miała sposobność zbadać, będąc w ciągłych kontaktach ze szpitalem św. Łazarza, z komitetem lekarskim, z policją, z tajnymi agentami, z alfonsami, sutenerami itp. Otóż na podstawie swej pracy pani Moriconi twierdzi, że prostytucja w Warszawie jest prostytucją małoletnich. Na liście kobiet komitetu lekarskiego trudniących się prostytucją było: 39 dzieci 15-letnich, 23 dzieci 14-letnich, 11 dzieci 13-letnich, 8 dzieci 12-letnich i 6 dzieci 11-letnich, wśród dzieci niezarejestrowanych na stałe, ponad 50 to osoby poniżej 15 roku życia. Dziewcząt w wieku lat 16-17 było najwięcej, bo 110. Moriconi dowodziła, że prostytucja jest przymusowa, bo nędza materialna i moralna, przedwczesne zgorszenie, niska płaca pracy kobiet wtrąca je na drogę nierządu. Z 300 rejestrowanych prostytutek było 36 uwiedzionych, a 150 analfabetek. Jako przyczyny, wynikające z warunków społecznych, prelegentka wskazywała na brak oświaty, brak opieki, zupełny brak możności zarobkowania, zupełny brak pośrednictwa pracy, głód i rozpacz, złe warunki służby, uwiedzenie przez pana domu, handel żywym towarem. Na poparcie swoich wywodów twierdziła, że o ile łatwo jest, aby wprowadzić dziewczynę na drogę rozpusty, to trzeba prawie cudów na wyrwanie zbłąkanej z tego piekła. Moriconi odczytała szereg życiorysów tych nieszczęśliwych istot pozbawionych godności. W zakończeniu p. Moriconi zwróciła się do zebranych, aby zechcieli bądź czynnie, bądź też materialnie dopomóc w prowadzeniu piaseczyńskiego ośrodka. Ale były też i inne głosy w dyskusji; pani Maria Turzyna energicznie w imieniu kobiet zaprotestowała przeciw twierdzeniu p. Hirszhorna, że prostytucja jest potrzebna dla zaspokojenia „chuci męskiej”. Nadmienić należy, iż młodzież obojga płci nie była na salę wpuszczana".
Rozbudowa ośrodka św. Małgorzaty w Piasecznie
Ludwika Moriconi i Józefina Rembielińska budują ośrodek św. Małgorzaty w Piasecznie. Mieści się on początkowo w drewnianych, bardzo skromnych zabudowaniach. Dzięki zabiegom i niezmordowanej pracy obu pań, po trzech latach gromadzenia środków stanął piętrowy, murowany gmach. W jego wysokich suterenach mieściły się kuchnie, pralnie, refektarz i pomieszczenie służby; na parterze zlokalizowane były pracownie tkacka i hafciarska, szwalnia, oraz rozmównica i salonik do przyjęć; na piętrze: piękna i jasna kaplica, sypialnie wychowawczyń i wychowanek, łazienki i pokoje dozorczyń. Obszerny ogród owocowy okalał schronisko. Poświęcenia zakładu dopełnił ks. kanonik Załuskowski. Zakład mógł pomieścić 100 wychowanek, ale pieniędzy wystarczało dla 40 dziewcząt i dzieci, nad którymi czuwało 12 dozorczyń. Ludwika Moriconi jeździła z wykładami w środowiska dobroczynne, prowadziła rozległą korespondencję z darczyńcami i byłymi pensjonariuszkami. Odpowiadała na listy rodzin, z których pochodziły dziewczęta; to bardzo ważna część jej pracy.

Dramatyczne listy kobiet i rodzin
Listy te często były bardzo dramatyczne, wiele mówiły o złym losie kobiet i dzieci w tych czasach.
Oto dwa listy z zachowaniem pisowni tamtych lat:
"... Donoszę Kochanej Pani, że jestem niekoniecznie zdrową, bo ta choroba, którą miałam będąc u Pani, zupełnie jest większą jak była, czuję się bardzo osłabioną. Co do choroby swej duszy — strasznie mi trudno walczyć z światem... Najukochańsza Pani, proszę pokornie, żeby Pani była łaskawą umieścić dwoje dzieci w jakiem miejscu, które mają matkę chorą w Tworkach. Ojciec tych dzieci nie ma przy kim zostawić idąc na służbę, a w tym wieku mogą się najprędzej zepsuć będąc bez żadnej opieki, bo dziewczyna ma lat 13 a chłopiec 12. Z tą prośbą udaję się do Pani, jako Matki swojej, pełna ufności, że mi nie raczy odmówić. Bo mi serce drży na wspomnienie, że może wejść na tę drogę, na której ja przez niedobrych ludzi byłam, a w Sosnowcu zgorszenia nie mało... Podpis. 9 stycznia 1902 r.”
"«...Z niewymowną radością list otrzymałem od Sz. Pani, radzący mi, żebym nie brał Helenki jeszcze ani na chwilę, na co zgadzam się z całem zaufaniem i będę prosić Boga, żeby uczynił słowa Sz. Pani świętemi, że jeszcze po jakimś pobycie kilku miesięcy Helenki w Piasecznie, stała się ustaloną w uczciwych zamiarach. Ten rubel przysłany na podróż dla Helenki, ofiarowywani z chęcią najszczerszą jako ofiarę na przytułek Św. Małgorzaty w Piasecznie, co słyszałem z pism, jak wiele Sz. Państwu potrzeba funduszu na powiększenie owego zakładu. Racz Sz. Pani przyjąć tak drobną ofiarę ode mnie, co żebym mógł, tobym dziesięć razy tyle ofiarował... 1900 r. Podpis brata Heleny”.
Pogromy sutenerów i domów publicznych w Warszawie
Starania Moriconi o pieniądze nie odnoszą spodziewanego sukcesu. Na ośrodek ciągle brak funduszy, a prostytucja w Warszawie szerzy się w zastraszającym tempie. Dzieci porzucane przez rodziców na ulicy, są łatwym łupem sutenerów. W maju 1905 r. wybuchają w Warszawie zamieszki.
Dzielnica Warszawy od Marszałkowskiej do Przyokopowej była 24 maja 1905 r. istnym pobojowiskiem. Oto gromada ludzi uzbrojonych w kije, noże, a nawet rewolwery napadała na sutenerów i domy publiczne. Ilość mieszkań poniszczonych w ciągu 3 dni wyniosła 150. Straty można obliczyć na przeszło 200 000 rb. Wymierzano sądy doraźne. Rzucono się najpierw na gniazda sutenerskie, zabijano i raniono alfonsów, a potem wpadano do lupanarów, domów schadzek, do knajp z określonym charakterem i wszystko niszczono. Cała ta akcja odbywała się w sposób gwałtowny, bezwzględny. Niszczono mieszkania służące za domy publiczne np. na ul. Szpitalnej, gdzie pod numerem 3 na drugim piętrze, w obszernym lokalu, zajmowanym przez Walerię Marcinkowską, znaną wszystkich „damę”, chwilowo nieobecną w Warszawie, dokonano spustoszenia wprost przerażającego. Z okien frontowych padały na bruk uliczny z ogłuszającym hukiem: pianino mahoniowe, wspaniałe umeblowanie, kosztowne malowidła, dywany i wiele innych wartościowych drobiazgów. Akcję zakończono popruciem pościeli, ulice były pełne tumanów fruwającego pierza. Napady owe miały pobudkę moralną, jak twierdzą ci, którzy w nich brali udział. Zaczęli robotnicy żydowscy i zamieszki dotyczyły tylko Żydów. Do wielu sutenerów Żydów zgłosili się współwyznawcy – robotnicy z oświadczeniem, że jeśli im trudno znaleźć zajęcie, pośrednicy ułatwią im wyszukanie pracy i wskażą adres pracowni, gdzie znajdą zajęcie i tym samym skromne utrzymanie. Nie stało się to możliwe. I oto Żydzi-robotnicy postanowili się z nimi porachować. Na rogu ul. Siennej i Zielnej znajdowała się kawiarnia, która była miejscem wypoczynku i punktem obserwacyjnym dla czuwających nad pupilkami swoimi alfonsów. Do kawiarenki tej wtargnęła gromada. Przy ulicy Mirowskiej znajdowały się również kawiarnie i restauracje, będące siedliskami różnego rodzaju „opiekunów”, którzy na widok zbliżającego się tłumu poczęli uciekać do Hali. W godzinę później taki sam ruch dał się zauważyć na ul. Dzikiej, Wołyńskiej, Dzielnej, Nowolipkach, Pawiej i Miłej. O godz. 11.00 tłum niszczycieli domów rozpusty i mieszkań prostytutek skierował się ulicą Ordynacką na Wróblą. Bodziec dany przez ludność żydowską popchnął nazajutrz ludność chrześcijańską na drogę „doraźnych sądów”, dokonywanych nad właścicielami podejrzanych domów i sutenerami. 26 maja od rana na dworcach kolejowych przy kasach gromadził się tłum kobiet. Wyzwolone z niewoli sutenerów i przestępczych gangów, uciekały gdzie mogły. Większość wyjechała do Grodziska i Łodzi. Niektóre wyjeżdżały kolejkami wąskotorowymi do Jabłonny i Piaseczna.
Ucieczki prostytutek do Piaseczna i wsparcie rodzin robotniczych
Piaseczyński ośrodek Moriconi był schronieniem. Trwające 3 dni zamieszki warszawskie pokazały, do jakich rozmiarów urósł problem prostytucji. Wówczas pomyślano, aby dziewczęta były przyjmowane też przez uczciwe rodziny robotnicze, ażeby ulegając dobremu wpływowi, mogły poprawić swój los. Do czasu znalezienia każdej kandydatce odpowiedniej pracy, zobowiązano się płacić na jej utrzymanie rodzinie robotniczej 10 rubli miesięcznie. Fundusze na ten cel wpływać miały z kół prywatnych dobroczyńców. Jaki był finał tych wydarzeń? Kilku bandytów straciło życie, kilka młodziutkich kobiet uratowano od koszmarnego losu. Ciągle nie rozwiązany był problem prostytucji dzieci i przyszedł czas na zajęcie się ich losem.
W czerwcu 1909 roku Ludwika Moriconi przekazała posiadłość w Piasecznie (dom i 17 morgów ziemi) na dom opieki dla dzieci. Co się stało z hr. Ludwiką? To temat na inne opowiadanie.

Napisz komentarz
Komentarze