Szef Rady Europejskiej, Donald Tusk, zwołuje na poniedziałek obrady w sprawie zadłużonej ponad miarę Grecji. Dług Grecji wynosi 727,5 mld euro, ale sami Grecy nie palą się do reform i zaciskania pasa, by uchronić kraj przed bankructwem.
Za to żądają od UE nowych zastrzyków pieniędzy. Teraz mieliby dostać 7,2 mld euro pomocy, ale UE stawia warunki. A przypomnę, że UE (czyli również Polacy) wpompowała już 141,9 mld euro... jak w studnię. Potrzeba reform i dyscypliny budżetowej, a nie cudów, ale Grecy w zeszłym roku udowodnili, że śni im się to drugie. Wybierając populistyczny rząd nadal wierzą w cuda, a nie ciężką pracę. Niestety, jeśli się narozrabiało, to trzeba ponieść tego konsekwencje, a nie udawać, że to nie ja i wyciągać rękę po pomoc, jako nagrodę za swoje czyny. Przez lata Grecy żyli na poziomie, na który nie było ich stać, przy tym polityka banków, która rozdawała na prawo i lewo pożyczki, nie poprawiła sytuacji tego kraju. Rozdmuchane do granic możliwości przywileje socjalne byłyby wręcz zabawne, gdyby nie były tak kosztowne. Dla przypomnienia – kierowcy autobusów miejskich dostawali premie za to, że autobusy przyjeżdżały na czas. Promowano również stołówki pracownicze, gdzie pracownik mógł dostać premię za to, że się w nich stołował... za darmo (sic!). Ja wiem, że jest cała masa Polaków, która marzy po nocach o takich przywilejach i mogę im tylko powiedzieć, że marzenia to bardzo fajna rzecz, ale za każde z nich zawsze wcześniej czy później przyjdzie nam zapłacić, czy tego chcesz, czy nie, drogi Czytelniku. W każdym kraju, gdzie społeczeństwo wybiera populistów, zabawa kończy się dokładnie tak samo – na płaczu i zgrzytaniu zębów. Zdarza się również, że kończy się to wojną domową... na szczęście, nie zawsze.
Grecy grożą wyjściem z UE. Groźby w ich sytuacji to, moim zdaniem, bezczelność, ale... UE nie chce dopuścić do tego, tłumacząc, że doprowadzi to do kryzysu finansowego w całej UE. Moim zdaniem to nie jest prawda. Owszem, nastąpiłyby pewne zawirowania w finansach, w bankowości oraz współpracy gospodarczej, ale... moim zdaniem chodzi o to, że Grecja natychmiast po wyjściu z UE dostanie się pod strefę wpływów Rosji, która zdobyłaby sobie niezatapialny lotniskowiec na południowej flance UE. A to już duże niebezpieczeństwo. Grecja rozgrywa i tę kartę, a Putin rzuca obietnice, choć każdy, kto choćby tylko liznął wiedzy o sytuacji Rosji w tej chwili, wie, że Rosji nie stać na rozdawanie pieniędzy. Po prostu ich nie mają. A zawirowania w gospodarce? Grecja to maleńka gospodarka, a sam kraj dzieli się na dwa różne kraje. Jedna Grecja to ta kontynentalna. To tu usytuowana jest ich gospodarka, ośrodki władzy i bankowości. I to ta pierwsza Grecja decyduje o losie całości. Druga Grecja to Grecja wyspiarska, tam gospodarką jest turystyka i tam nie zmienia się praktycznie nic, pomimo kłopotów reszty kraju. Ludzie pracują tam swoim tempem, zarabiają na turystach i nadal mogą samodzielnie kierować swoim życiem. Oczywiście, i na wyspach są urzędy, komunikacja, służba zdrowia, zakłady komunalne, zakłady usługowe czy niewielkie fabryczki. Ale to nie te rodzaje aktywności gospodarczej są przodujące, na wyspach liczy się turystyka i wyłącznie turystyka. Na kontynencie jest dokładnie odwrotnie i niezadowolenie społeczne właśnie tam wpływa na politykę kraju.
Donald Tusk nie bez powodu otrzymał stanowisko szefa Rady Europejskiej. Przeprowadził nasz kraj przez największy kryzys, jaki dotknął świat od lat dwudziestych poprzedniego wieku. Zostało to wysoko ocenione i nadal Polska, i jej rozwój, jest na świecie postrzegany jako dowód właściwej polityki gospodarczej. Oczywiście, nie ma kraju na świecie, który nie ustrzegłby się błędów, ale to jeszcze nie oznacza, że ten i ów ma prawo pleść androny o tym, że Polska jest w ruinie. Nasz kraj ma jeszcze bardzo dużo do zrobienia i można mieć tylko nadzieję, że nikt tego nie zepsuje, co mnie osobiście martwi najbardziej. Przypomnę również, że inne kraje UE również są poważnie zadłużone. Kłopoty ma Portugalia, Hiszpania, Irlandia i Włochy. Ale to nie zadłużenie jest problemem, prawdziwym problemem jest brak możliwości spłacania długów, a nasz kraj dziś tego kłopotu nie ma. Tak jest dziś, ale co się stanie, gdy w październikowych wyborach dojdą do władzy ci, którzy obiecują wszystko wszystkim, na wszelki wypadek nie tłumacząc skąd wezmą pieniądze na spełnienie swoich obietnic. Przypomnę (choć powinien już o tym pamiętać każdy), że rząd nie ma swoich pieniędzy. Każdy rząd dysponuje tylko i wyłącznie naszymi pieniędzmi i jeśli obiecuje się komuś gruszki na wierzbie, to każdy rozsądny człowiek powinien natychmiast zadać jedno podstawowe pytanie: komu rząd zabierze pieniądze, aby spełnić obietnice skierowane do mnie? Czyj los się pogorszy, aby inna grupa społeczna otrzymała więcej? Stare Chińskie przysłowie mówi, że „bramę dobroczynności bardzo łatwo otworzyć, ale potwornie ciężko potem zamknąć”. O tym przysłowiu powinni pamiętać zarówno szefowie UE, jak i nasi dzisiejsi, i przyszli rządzący, bo jak zapomną, to i Polacy będą musieli udawać Greka.
Napisz komentarz
Komentarze