Opowieść o kierowniku kina Mewa w Piasecznie jest tak niezwykła, że aż czasami wydaje się nieprawdopodobna, szczególnie gdy analizuje ją młody czytelnik, a jednak to wszystko zdarzyło się naprawdę.
Jednym ze świadków był na szczęście dziennikarz, który spisał wydarzenia z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku w swoim pamiętniku. Pamiętnik, dość skromny, bardzo ciekawy, na szczęście ocalał, a ja mogłam go dostać i opracować. Wydarzenia zawarte w pamiętniku są wykładnią czasów i to co dziś zdumiewa, wówczas było wpisane w historię tamtych zdarzeń. Dziennikarz radiowy, autor wspomnień pan Jerzy Rowiński nie żyje od listopada 2023 r. jest pochowany na starym piaseczyńskim cmentarzu. Był mieszkańcem domu przy ul. Mickiewicza w Piasecznie, który to dom należał do jego rodziny. W czasach gdy wprowadzono kwaterunek jedno z mieszkań na parterze zajęło małżeństwo Kochów. On dostał bardzo intratną posadę kierownika kina Mewa w Piasecznie, bo prywatne kino Tęcza zostało upaństwowione o czym mogliśmy przeczytać w ogłoszeniu:
„Z ogłoszenia Wojewody Warszawskiego z dnia 15 kwietnia 1959 r. o wszczęciu postępowania wywłaszczającego w odniesieniu do nieruchomości położonej w Piasecznie, stanowiącej własność obywatelki Gerberowej Anny nr AP IV. 4/0/49, w myśl artykułu 4 ustawy 4 dekretu z dnia 7 kwietnia 1948 r. o wywłaszczeniu majątków na cele użyteczności publicznej w okresie wojny 1939 – 1945 r. ...itd.”
Postępowanie powyższe, ponieważ dotyczy kina jest też przypieczętowane wnioskiem Przedsiębiorstwa Państwowego „Film Polski” z dnia 31 grudnia 1949 r. zatwierdzonego przez Ministra Kultury i Sztuki. Decyzję podpisali: Prezydent Rzeczpospolitej Bolesław Bierut, Prezes Rady Państwa Józef Cyrankiewicz, Minister Administracji Publicznej Edward Osóbka-Morawski i Minister Ziem Odzyskanych Władysław Gomułka.”

Tajemniczy kierownik kina i jego piękna żona
W wyniku perturbacji kino „Tęcza” zmienia nazwę na „Mewa”, a kierownikiem kina na kilka lat zostaje pan Stanisław Koch mieszkaniec domu przy ul. Mickiewicza. Oddaję „głos” Jurkowi Rowińskiemu.
….Pod nami, czyli moją rodziną Rowińskich, pokój z kuchnią zajmowało bezdzietne małżeństwo Kochów. On, Stanisław starszy o jakieś dwadzieścia parę lat od żony nie krył swojego żydowskiego pochodzenia. Lekko siwiejący, kręcone włosy i śniada cera chętnie utrwalana promieniami słonecznymi nadawały mu osobliwy, by nie powiedzieć egzotyczny wygląd. Ona, Krysia była ładną, elegancką, wytworną i zawsze pachnącą damą. Krystyna miała matkę gdzieś tam pod Grójcem. Na jakąś Wielkanoc matka przyjechała na parę dni do córki. Była to chuda, wysoka, zmęczona życiem kobiecina, w wiejskiej, długiej, granatowej spódnicy w jakieś białe, miniaturowe kwiatuszki, a na niej gładki fartuch i wyłożona mało wyprasowana koszula. Ogólnie można powiedzieć: skromna, uczesana w kapustkę, pochylona do przodu kobiecina. Snuła się po podwórku unikając jakiegokolwiek towarzystwa, czy rozmowy. Pewnego dnia pojawiła się na podwórku u boku ubranej w seksowne szorty córki. Pan Stanisław z wrodzonym sobie poczuciem humoru odezwał się do mojego ojca - Panie Rowiński, no niech pan sam powie, czy nie wyglądają jak siostry?....
Koch jedzie do Ameryki
Koch miał siostrę w Ameryce, która przysyłała mu regularnie dolary, paczki z ciuchami, gadżetami i innymi dobrami zachodniego świata. Pamiętam awanturę, którą zgotował Krysi za to, że zrobiła pranie i powiesiła jego spodnie na sznurze rozwieszonym przy komórce, a w kieszeni tych spodni była złota papierośnica. Papierośnicy nie było w penetrowanych nerwowo przez nich kieszeniach. Znalazła się na drugi dzień w trawie – złota, gruba, ozdobiona z wierzchu jakimiś agatami i rubinami. W sumie dość dziwny gadżet w tych czasach i mocno podejrzany. W połowie lat 50. Stanisław Koch postanowił odwiedzić swoją siostrę w Ameryce. (Tu dygresja: jak to jest możliwe, że dostał paszport i wizę do Stanów? - nie wiem)
Koch zgotował uroczyste pożegnanie i pełne nostalgii przyjęcie, ucałował ziemię i odleciał za ocean z wcześniej wyrażoną ze łzami w oczach sugestią, iż być może już nigdy nie wróci do Polski. Mój ojciec musiał mieć jakieś podejrzenia, gdyż twierdził, że wróci szybciej niż się spodziewamy. I rzeczywiście nie minął miesiąc, gdy Koch pojawił się znowu w Piasecznie. Skończyły się paczki z Ameryki, dolary i ciuchy... Ojciec twierdził, że prawdziwy Koch, brat Amerykanki zginął w obozie koncentracyjnym, a nasz Stanisław po prostu przejął po nim tożsamość, czyli dokumenty i wieści o rodzinie. Rzekoma siostra w bezpośredniej konfrontacji wykryła mistyfikację i natychmiast wykupiła mu bilet powrotny.
Koch przywiózł z Ameryki prezenty. Ja dostałem plastikowy aparacik fotograficzny, który wypełniony wodą mógł sprawić niespodziankę komuś pozującemu do zdjęcia, oraz srebrny pistolecik również na wodę, ale także i na kapiszony. Oba prezenty nieopatrznie zaniosłem do szkoły, a chodziłem wtedy do „Krauzówki” w Zalesiu Dolnym, pochwaliłem się kolegom i zostawiłem w kieszeni kurtki powieszonej w szatni. No i tyle je widziałem.
Lambretta, dynamówki i dziwny pan w Mercedesie
Zazdrościłem Kochowi jednej rzeczy. Pan Stanisław kupił sobie skuter. Lambrettę, którą z dumą jeździł do kina pokonując 500 – 600 metrów dzielących go od pracy. Kiedyś nawet przewiózł mnie tym skuterem do końca ul. Mickiewicza i z powrotem. Miał fajne życie. Do pracy udawał się na 16.00, wracał tuż po rozpoczęciu drugiego seansu, czyli około 19.00. Przedpołudnia spędzał najczęściej oparty o furtkę do ogródka, chłonąc łapczywie promienie słoneczne. Ubrany w kwieciste dynamówy lub jak kto woli w galoty. Miał też fajnych znajomych. Kiedyś przed bramą naszej posesji zatrzymał się beżowy Mercedes, wysiadł z niego ON....
O tym w następnej części pamiętnika, w której przedstawię pana z Mercedesa, opowiem o partyjkach pokera w ogrodzie przy ul. Mickiewicza i czym był przyprawiony rosołek w termosie.
CDN
Z pamiętnika Jerzego Rowińskiego w opracowaniu Małgorzaty Szturomskiej
Serdecznie podziękowania dla pani Anny za udostępnienie pamiętnika

Napisz komentarz
Komentarze