Reklama
Odkryj serce Twojej społeczności – zapisz się na newsletter Przeglądu Piaseczyńskiego!
 

 

 

 

Bar Amo

Dziś w serii „Tu zaszła zmiana” króluje bar Amo. Tu można było kupić delicje bez kartek, lody w kubeczkach z Hortexu czy złoty napój.
Bar Amo
Grupa przyjaciół w barze Amo fot: z albumu autorki

Źródło: Archiwum M. Szturomska

Co roku wiosną wraz z deszczowym marcem wraca do mnie ten zapach budzącej się przyrody i ten koloryt lekkiej zielonej mgiełki na drzewach wzdłuż rzeki. Jadę wówczas nad zalew obok Upustu na Jeziorce i obserwuję wodospad, który wiosną jest bardziej groźny niż w upalne lato, bo rzeka toczy dużo więcej wody przy wiosennych roztopach. W tym roku jeszcze tam nie byłam bo ponoć miejsce to staje się zbyt ludne.

Inny świat

Zawsze była w tym miejscu jakaś magia, choć co roku obserwuję tu zmiany i nie zawsze na lepsze. Pamiętam to miejsce sprzed kilku dziesięcioleci laty, gdy jeszcze nie było zarośnięte krzewami i z Upustu roztaczał się widok na okoliczne wzgórza zwane Górkami Szymona, a w miejscu, gdzie dziś jest spory staw, była rozłożysta polana, gdzie można było rozłożyć koc, poopalać się i poczytać książkę, pograć w kometkę. Była tu kiedyś przystań kajakowa, w latach 50. nawet kawiarenka. Układano dechy do tańca i sprzedawano oranżadę w butelkach z białym kapslem. Potem to wszystko zniknęło, aby pod koniec lat 70. XX w. pojawił się bar o nazwie Amo. Był to czas kartek na wszystko, tak w skrócie. A tu jakby inny świat. Delicje bez kartek, lody w kubeczkach z Hortexu, kawa, herbata i piwo. Jak to było możliwe, że wszędzie w sklepach brakowało piwa, a tu nigdy? Postawiono urokliwy, drewniany dom, taki trochę w stylu góralskim, z dachem krytym drewnianym gontem. Jeszcze pamiętam ladę, tuż przy niej szybę, a za szybą kartkowe słodycze, a tu bez kartek. Jakież to było piękne, jak wtedy można było poczuć się w innym świecie, trochę zachodnim, choć nikt z nas nie wiedział, jak ten zachodni świat wygląda.

Nie byłam zbyt wtajemniczona kto konkretnie jest właścicielem baru. Opowiadano, że jest nim pan Pułkownik. Jedni twierdzili, że to emerytowany pilot, inni, że to oficer MO stąd nazwa AMO, ale to drugie to był raczej żart. 

Pan Pułkownik mieszkał w Zalesiu na ul. Modrzewiowej i miał na nazwisko Kubaszek. Najwidoczniej miał rozległe układy i koneksje, bo nigdy tu nie zabrakło ani wafelków Prince Polo ani złotego napoju. Dziś jak to wspominam, to aż się dziwię, jak to było możliwe, że żyliśmy w tak idiotycznych czasach, w których na półkach sklepowych był tylko ocet i czasami dżemy z Hortexu.

Z czasem w Amo wprowadzono frytki i kiełbasę z grylla podawaną z cebulką, zdaje się, że bywała także kaszanka, delikatesy kartkowe. Piwo Warka w butelkach z czerwoną nalepką i papierosy Extra Mocne nazywane schabami też w barze były, albo mentolowe Zefiry, od których to fajek dostawało się bezpłodności, jak twierdzili znawcy. Obawiam się, że to nie do końca była prawda, bo jakoś to pokolenie palaczy ma spadkobierców, czyli bujda na resorach.

Zniknęły kałuże i wróbli też nie ma

Z niektórych opowieści o panu Pułkowniku dowiedziałam się, że zatrudniał nawet pana sprzątającego bar Amo, ale nie tylko, bo pan sprzątał także w dużej odległości od baru las i górki. Pan Pułkownik uważał, że skoro klienci zabierali z baru piwo na wynos, to zachodzi możliwość, że gdzieś zostawią w okolicy butelki i tacki po kiełbasie z cebulką i trzeba po nich przywrócić ład w okolicy. No, taka moralność z innej epoki. To nie wszystko! Właściciel Amo wynajmował polewaczkę do zraszania ziemi, aby się w barze nie kurzyło i nie tylko w barze, ale także na al. Brzóz. Nie pamiętam aby al. Brzóz w tym czasie jeździły samochody i nikomu też nie przychodziło do głowy aby asfaltować zalesiańskie ulice. Kałuże były i owszem, ale taplały się w nich wróble i nikomu to nie przeszkadzało. Zniknęły kałuże i wróbli też nie ma.

Zdjęcie z roku 1980 przedstawia grupę moich znajomych Grażynkę i Krzysia, Andrzeja, Małgosię, i fotografa Ireneusza, wszyscy oni już odeszli w zaświaty, tak jak odszedł świat, w którym żyliśmy. Był ten świat biedny. Nie lataliśmy samolotami w dalekie kraje, ale przyjaźniliśmy się, często spotykaliśmy, był czas na wspólne posiedzenie przy piwie i dyskusje do zmroku, aż do zamknięcia baru Amo. Nie wiedzieliśmy co to korporacja, nie mieliśmy paszportów, ale też nie mieliśmy kredytów we frankach szwajcarskich na 30. lat, czyli do końca życia. Mało z nas miało nawet konto w banku, bo po co? Coś za coś, jak twierdzą znawcy życia.

Bar Amo i tylko tabliczka została na drzewie. fot: Tadeusz Tyszka

CZYTAJ TEŻ: 

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Bull 17.03.2024 08:53
A bar Czeczotka,który znajdował się po drugiej stronie Górek Szymona?

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama