Reklama
Odkryj serce Twojej społeczności – zapisz się na newsletter Przeglądu Piaseczyńskiego!
 

 

 

 

Orłowscy, czyli historia kilku pokoleń zalesiańskiej rodziny

W latach 60.i 70. al. 3 Maja była częstym celem moich spacerów. Na końcu szerokiej ulicy, która w zamierzeniach projektantów zalesiańskiego letniska miała pełnić funkcję głównej alei, stoi do dziś niepozorny dom. Starsi mieszkańcy Zalesia zapewne pamiętają, że była tu kiedyś poczta. Budynek ten powstał w 1931 r. i był świadkiem historii rodziny Orłowskich.
Orłowscy, czyli historia kilku pokoleń zalesiańskiej rodziny
Dom przy al. 3 Maja w Zalesiu fot: z albumu rodziny Orłowskich

Opowieść o cukierniku Antonim  

Historia, którą opiszę to opowieść o rodzinie, której obecność w Piasecznie sięga XIX w. i co ciekawe nadal jej spadkobiercy są tu obecni. Najmłodsze pokolenie zajmuje się albo badaniem pracy ludzkiego mózgu, albo pływaniem po morzach i oceanach świata. Jeszcze niedawno chodzili do szkół w Piasecznie, dojeżdżali na studia z domu, o którym chciałabym napisać. Zacznę od ich pradziadka pana Antoniego Orłowskiego. Urodził się pod koniec XIX w. w Piasecznie w domu przy ul. Warszawskiej. Gdy ukończył 18 lat, został powołany w czasie pierwszej wojny światowej do wojska rosyjskiego. Już w marcu 1917 roku wrócił do domu w Piasecznie. Polska odzyskała wolność, ale za granicą czaiła się sowiecka zaraza. Antoni wziął udział w wojnie 1920 r. w legionach Piłsudskiego jak wielu młodych mieszkańców Piaseczna. Po wygranej wojnie młody Orłowski szczęśliwie powrócił do rodzinnego domu przy ul. Warszawskiej i zapewne zaczął planować swoją przyszłość. Jego pasją było pieczenie ciast, w zawodzie cukiernika widział swoją przyszłość. Ożenił się z panną Janiną Modrowską mieszkanką domu przy ulicy Kilińskiego w Piasecznie. Modrowscy to była rodzina zamożna, przez kilka pokoleń zajmowali się ślusarstwem. Właśnie przy ul. Kilińskiego posiadali dobrze prosperującą firmę. Mariaż młodych z dobrze sytuowanych rodzin dawał dobre perspektywy rozwoju też ich rodziny. Małżeństwo Orłowskich stać było na to, żeby pod koniec lat 20. XX wieku zakupić na terenie Zalesia ziemię i wybudować dom przystosowany do otwarcia w nim eleganckiej cukierni. I tak się stało, dom powstał.

Powstaje elegancka cukierenka

Działka, na której został wybudowany ciekawy, przemyślany architektonicznie budynek z solidnej cegły z cegielni w Gołkowie, była spełnionym marzeniem młodych Orłowskich. Wszystko na to wskazywało, że otwarcie tu cukierni będzie bardzo udanym przedsięwzięciem. Dlaczego? Przy Placu Wolności zaprojektowano budowę kościoła. Można było sądzić, że eleganckie panie i ich równie eleganccy mężowie po mszy świętej w nowym kościele całą rodziną chętnie wstąpią na ciastko i lody do Orłowskiego. Społeczność Zalesia w 1931 r., w którym sfinalizowano budowę domu Antoniego i Janiny, składała się z osób wykształconych, spora grupa to byli np. profesorowie Politechniki Warszawskiej. To dla nich planował cukiernik Antoni miejsce spotkań. 

Karczowano las, wiekowe dęby służyły do budowy domów, ogrodzeń i budynków pomocniczych. Dzielni budowniczy cieli te dęby specjalną techniką wzdłuż pnia ręczną piłą, powstawały długie bale i deski, i po wysuszeniu szło to dobrej jakości drewno na budowę Zalesia. Przy Placu Wolności (ulic Norwida i ks. Józefa) wybudowano tymczasem mały domek, który w przyszłości miał pełnić funkcję plebanii. Mieszkańcy Zalesia, aby przyspieszyć budowę świątyni, postanowili wesprzeć przedsięwzięcie swoimi funduszami. Pana Orłowskiego społeczność Zalesia powołała na skarbnika.

Kościół nie powstał. Wybuchła wojna i budowa świątyni stała się niemożliwa. Natomiast powstała cukiernia, a al. Trzeciego Maja stała się miejscem niedzielnych spacerów mieszkańców Zalesia. Cukiernia miała duże powodzenie, bo Antoni piekł dobre ciastka, lody były pyszne, kawa wyśmienita. W podwórku domu zbudowano lodownię. Zimą Antoni wynajmował rolników z Orężnej, którzy chętnie wozami zajeżdżali nad Jeziorkę cieli kloce lodu i zwozili do cukierni. Układano te kloce szczelnie, tak aby nie topniały i w upalne lato u Orłowskich można było liczyć na świetnie schłodzone napoje: lemoniadę i piwo. Kawiarenka stawała się legendą.

 Pomieszczenie cukierni zajmowało w budynku kilka pokoi. Pierwszy pokój, licząc od głównego wejścia, był sklepem, drugi i trzeci kawiarnią ze stolikami, które sezonowo były wystawiane do ogródka. Ostatnie pomieszczenie zapraszało na bilard. Janinie i Antoniemu powiększała się rodzina, najpierw urodziła się córka, w następnej kolejności przyszli na świat synowie. Świat był radosny, Zalesie rozbudowywało się, powstawały stylowe, piękne wille, których lokatorzy chętnie spotykali się w cukierni Orłowskich. Tradycją stało się zakupienie ciastek w cukierni u Antoniego na niedzielny deser po obiedzie w ogrodzie. Bo ogrody w lesie to było to, co wyróżniało Zalesie pośród tysiąca podobnych miejscowości. I na tym powinna skończyć się moja historia, czyli powinnam napisać: żyli długo i szczęśliwie. Dramat rozegrał się 23 grudnia 1939 r.

Napad

Rozpoczęła się II wojna światowa. Z więzień wypuszczono tysiące więźniów, którzy mieli niskie wyroki, czyli tych, co nie mieli wyroku dożywocia lub kary śmierci. Wolność odzyskali złodzieje i bandyci, którzy natychmiast zaczęli planować nowe zbrodnie. Pozbawieni moralności, pazerni urodzeni mordercy wyruszyli w świat, czując się bezkarni. 

Był wieczór 23 grudnia 1939 r. Antoni zamknął już swoją cukierenkę, dzieci położono do snu. Jeszcze razem z Janiną krzątali się po pokojach, robiąc porządki, gdy ktoś zapukał do drzwi wejściowych. Czasami tak było, że po zamknięciu cukierni i sklepiku spóźniony klient prosił o możność zrobienia zakupów. Wówczas Janina uchylała drzwi, pytała, o co chodzi i nie wpuszczając już spóźnialskiego do środka, przynosiła mu ze sklepu żądany produkt. I tym razem uchyliła drzwi i natychmiast została odepchnięta. Do cukierni weszło dwóch bandytów i jeden z nich wymachując pistoletem, zażądał pieniędzy. Obaj bandyci niedawno odzyskali wolność i jak widać, dość szybko powrócili do bandyckiego procederu.

 Antoni, gdy mordercy weszli do cukierni, stał właśnie obok miednicy z wodą. Energicznie chwycił miednicę i jej zawartość wylał na bandytę. Miednica wylądowała na agresorze. Bandyta wystraszył się tej reakcji cukiernika, zrozumiał, że łatwo nie będzie ograbić właścicieli. W panice strzelił do Antoniego. Antoni zginął na miejscu. Starszy syn Antoni junior, wówczas 12-letni chłopiec, słyszał napad, huk wystrzału i krzyki. Był już w łóżku, szykował się do snu. Nie zastanawiając się, wyskoczył przez okno i pobiegł na bosaka i w piżamie do Piaseczna na posterunek policji.  Cdn.

Janina Orłowska fot: z albumu rodziny Orłowskich

 

Antoni Orłowski cukiernik z Zalesia fot: z albumu rodzinnego Orłowskich
 
 
 
 
Czytaj także: 

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama