Nigdy w życiu niczego nie planowałam. To chyba taki defekt mózgu. Chociaż raz zaplanowałam na pół roku wstecz wakacje w Portugalii, ale też ciężko to nazwać planowaniem, bo koleżanka napisała na pradawnym komunikatorze gadu gadu, że jest taki wyjazd i w ciągu 10 minut wpłaciłam zaliczkę.
Pierwszej ciąży nie planowałam, pojawiła się zupełnie znienacka i oto zmieniła moje życie na lepsze. I chociaż ciąża była stanem, do którego nie zamierzałam nigdy wracać, to macierzyństwo z kolei okazało się stanem pożądanym. To moje nieplanowane dziecko okazało się takim cudem, że zapragnęłam mieć kolejne, w dodatku dość szybko.
Jako że niczego w życiu nie planowałam, zabrakło mi doświadczenia i nie przemyślałam zupełnie, że planuję je na wiosnę, a przecież nadejdzie kiedyś zima. Nie myślałam zupełnie, że spacer może być wyzwaniem. Był jedynie przyjemnością. Biegałam z wózkiem, a to na gołkowskie glinki, a to na zalesiańskie Górki Szymona. Nie myślałam także o tym, że dziecko chodzi, gdzie chce, bo kiedy planowałam drugą ciążę, moje nie chodziło, a dopiero w sumie zaczęło siadać. Nie przyszło mi zupełnie do głowy, że czym innym jest podróżowanie samochodem z jednym dzieckiem, a czym innym z kilkorgiem. Zresztą nigdy nawet nie myślałam o kilkorgu. Wsadzałam dziecko w samochód i jechałam. Na zakupy, na kawę, na plotki. Sześćset kilometrów na drugie urodziny syna mojej przyjaciółki. Siedemset pięćdziesiąt do ciotki do Wiednia.
Dziecko moje będące cudem spało sobie dwa razy w dzień i całą noc, od 8 do 8. Zrobiło się ciepło, więc między karmieniami a spacerami, przewalało się na kocyku na trawce.
Naturalną konsekwencją tak łatwego i pięknego macierzyństwa było zaplanowanie drugiego dziecka. Miało to sens. Zanim odpieluszkuję tego bobasa, zanim wrócę do pracy i zanim mi się odechce wszystkiego. Zanim bobas zorientuje się, że jest jedynakiem, to już nim nie będzie. Plan bez wad.
Pierwsze plusy pojawiły się szybko. Okazało się bowiem, że kiedy dziecko moje będące cudem, zaczyna chodzić, to ja mimo bycia w drugim miesiącu ciąży, spadam na wadze. Przytyłam zresztą podręcznikowo, wręcz idealnie. Przy porodzie ubyło mi prawie wszystko, co przybyło, szkoda tylko że w pierwszej ciąży przybyło tak dużo, że i tak w ostatecznym rozrachunku zostało zbyt wiele.
Pierwsza rysa na moim planie pojawiła się z początkiem listopada. Rok wcześniej było bardzo ciepło, a zanim zrobiło się zimniej, nastąpiło rozwiązanie. Tym razem rozwiązanie planowane było na wiosnę, po CAŁEJ ZIMIE, a już w listopadzie zabrakło mi odzienia.
Druga rysa na moim planie nastąpiła pod koniec listopada i pokazała mi, że ja się do planowania kompletnie nie nadaję. Na ekranie pojawiły się 2 (słownie dwa) siusiaki. Spocona jak mysz, kiedy dotarło do mnie, że to, co widzę, to jest to, co widzę, uznałam, że zwariuję. Że koniec końców nie dam rady.
Trzecia rysa na moim planie pojawiła się, kiedy okazało się, że kiedy karmię syna numer jeden, to syn numer dwa budzi się i płacze z głodu i nie mogę nic zrobić, tylko w tym wyciu przeraźliwym, spowodowanym najgorszą rzeczą, jaka moje dzieci może w życiu spotkać, czyli głodem, muszę w spokoju dokończyć żywienie syna numer jeden. Wówczas uznałam, że zwariuję na pewno.
Minął już rok z miesiącem. Nie zwariowałam na początku, to uznaję, że już nie zwariuję. Piszę to mając 31 lat, ale kiedy to przeczytacie, będę miała 32. To nie jest jednak jakaś szczególna rocznica. Co to za różnica w sumie 31, a 32.
Rok temu jednak, kiedy myślałam w tym przeraźliwym głodowym wyciu, że zwariuję, z poczuciem, że zrezygnowałam (co zaplanowałam zresztą z 5-miesięcznym wyprzedzeniem, muszę więc pamiętać, że planowanie mi nie wychodzi) z jedynej rzeczy, którą robiłam poza byciem matką, czyli z pisania do Przeglądu o historii tegoż miasta, napisałam felieton o ciąży (ciążach), nazywając go ironicznie „Stan błogosławiony”. Tzn. wcale go nie nazwałam. Wysłałam naczelnej tekst, a ona odpisała „Asia, wymyśl tytuł”.
Ponieważ nigdy w życiu niczego nie planowałam, nie zrobiłam tego z rozmysłem. Fakt faktem jednak, że nawet jeżeli czasem nie piszę o dzieciach, to kiedy siadam, aby napisać felieton, uchodzi ze mnie ciśnienie, jak z balonika, kiedy moje dzieci go przebiją.
Piszę to, żeby w taki zawoalowany sposób, bo takie rzeczy przychodzą mi trudno, Wam podziękować. Gdybyście tego nie czytali, to ja bym tego nie pisała, a gdybym nie pisała, to to ciśnienie, nie uchodziłoby wcale. A gdyby ono nie uchodziło to zapewne moje przemyślenia podczas patrzenia na dwa siusiaki będące w moim brzuchu, byłyby trafne i zwariowałabym.
Dziękuję.
PS Z tego felietonu jednak coś wynika, a wynika to, żebyście, Drogie Matki, miały pasję. Pracę, która jest pasją, pasję, która nie jest pracą, cokolwiek. Jeżeli myślicie, że zwariujecie i nic z tym nie robicie, to możliwe, że zwariujecie. Żadna matka nie jest tylko matką.
PS 2. Dziecko nr 2 i dziecko nr 3 (chociaż czasem nie wiem, które jest 2., a które 3.) też są cudami. Możliwe więc, że nie zwariowałam jednak, ponieważ mam cudowne dzieci. Niemniej dziękuję, bo chociaż nie wiem, czemu nie zwariowałam, to to, że to czytacie, jest naprawdę ekstra.
Napisz komentarz
Komentarze