Reklama

Dwanaście minut

Dwanaście minut

Szpital Bielański. 9 rano w poradni. W środku wściekli ludzie, na zewnątrz czuć wiosnę. Czytam książkę, ale trudno mi się skupić. Zastanawiam się, czemu ludzie to sobie robią. Czemu do tej całej prozy życia i chorób dokładają sobie tak wściekłe emocje.
Czekam w poradni na panią doktor, ponieważ muszę jej pokazać wynik z badania, które miałam o 8 rano. Pani doktor miała być o 9, ale jest już 9.10 i jej nie ma.
„Wszyscy mają nas w dupie”, „lekarze zawsze mają coś ważniejszego od pacjentów”, „pewnie kawkę pije i jej się nie spieszy”, „zdrowy chorego nie zrozumie”, etc. Ja wiem, że to nieprawda, bo spotkałam ją pół godziny wcześniej na korytarzu, kiedy biegła na oddział. Bo to szpital i poza pacjentami w poradni, są również oddziały i pacjenci w różnym stanie, a także różne nagłe sytuacje. Na wszelki wypadek jednak nie staję w obronie pani doktor, bo skoro ludzie ci nie zauważyli, że to szpital, to może nie wezmą pod uwagę mojego racjonalnego wytłumaczenia dla tego DZIESIĘCIOMINUTOWEGO spóźnienia (które w końcu przerodziło się w dwunastominutowe spóźnienie).
Poza tym wiem, że nie znalazłam się w komfortowej i bezpiecznej sytuacji. Godzinę wcześniej, kilka pięter w dół, pani pielęgniarka wyraziła pogląd, żebym lepiej z tym wynikiem poczekała pod pracownią, w której miałam robione badanie, bo pani doktor najpierw przyjdzie tutaj, a potem w poradni to OHOHO! Mam pewne doświadczenie w poradniowych poczekalniach, więc wiem, co to znaczy „ohoho” w ustach pielęgniarki. Pani doktor też wie, ale niestety system pokonuje nas obie – moja karta jest w poradni i nie sposób obejść tej sytuacji. Pani doktor ucieka na oddział, bynajmniej nie pić kawki, a ja idę na poszukiwania pokoju nr 314, co nie jest takie proste, bo ten szpital ma wiele skrzydeł, a jak wiadomo windy nie jeżdżą w bok.
Po krótkich poszukiwaniach i wielu pytaniach jak mam tam dotrzeć – docieram. Tam jest już jakieś pół miliona ludzi, zagajam więc grzecznie, czy to tu i dostaję w odpowiedzi, że tak, „ale ja czekam już tyle czasu”, „ja mam to”, a „ja mam tamto”, „ja jestem zapisana na 9”, „a ja na 9.20”. 99% emerytów, którym się bardzo, ale to bardzo gdzieś spieszy. Siadam więc gdzieś w kąciku i gdzieś między wierszami czytanej przez mnie książki, docierają do mnie opinie, jak to się wpycham, cwaniakuję i jak młodzież nie szanuje starszych. Przezornie więc nie mówię, że czeka na mnie w domu trójka dzieci, którą się ktoś w tym czasie musi zaopiekować, bo po co zaogniać sytuację. Korzystam więc z chwili, kiedy w ciszy (bo grupa marudzących emerytów to jest dla mnie cisza i spokój) mogę poczytać książkę.
O 9.12 przychodzi pani doktor, wita się i zamyka w pokoju 314. Pod drzwiami ustawia się już sznureczek ludzi, którym chyba było niewygodnie na nowych, miękkich fotelach i CZEKA. Nie wiem na co, bo wizyty są umówione na godziny i chociaż spóźnienie już jest to i tak wiadomo, kto wejdzie najpierw, a kto potem. Ja oczywiście nie jestem zapisana, bo decyzja o badaniu zapadła dzień wcześniej, a na wizytę czeka się pół roku. Termin w jakiś sposób usprawiedliwia to ogólne zdenerwowanie, ale zapewniam Państwa, że kiedy sytuacja wymaga i półroczne oczekiwanie na wizytę może zagrażać zdrowiu lub życiu pacjenta, to jest on zapisywany szybciej.
Po chwili pani doktor wychodzi i mówi: „pani Joanna Grela z wynikiem badania, proszę”. Nie mam czasu delektować się sprawiedliwością, muszę szybko czmychnąć do pokoju 314 i zamknąć za sobą drzwi. Pani mówi, że wynik jest dobry, wpisuje wszystko do karty i wychodzę. 3 minuty. Otwieram drzwi no i sznureczek emerytów robi awanturę pani doktor, że „jak to!”, „nie była zapisana”, „my też przychodzimy z czymś tam!”. Wchodzę do toalety obok, kiedy wychodzę pani doktor stara się nadal opanować sytuację i poprosić pierwszego pacjenta. Który w tym czasie swoją drogą zdążyłby już od niej wyjść i wejść drugi pacjent, gdyby nie ta awantura, o to, że weszłam bez kolejki, a oni nie mają przecież czasu.
Wracając do domu, wstępuję do mechanika, bo coś mi skrzypi w kole. Okazało się, że wystarczyło zdjąć koło i wyczyścić tarcze. Pan mechanik mówi, że jest Dzień Kobiet i nic się nie należy (chociaż przerwałam mu obiad, a on musiał zdjąć i założyć koło), ale wspomniał coś o przyniesieniu kawy następnym razem. Zaznaczył jednak, że nie pije jej dużo, żeby nie dostać zawału. Po tym przemiłym i pouczającym poranku odpowiadam mu, że nie od kawy ludzie dostają zawałów, tylko od niepotrzebnych nerwów.
I nie żebym nie była nerwowa, bo jestem, ale nie wyrzucam całej żółci mojego życia, bo pani doktor się spóźniła DWANAŚCIE MINUT.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu Przegląd Regionalny. MIKAWAS Sp. z o.o. z siedzibą w Piasecznie przy ul. Jana Pawła II 29A, jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Link do Polityki prywatności: LINK

Komentarze

Reklama