Pierwsze, co mnie zafascynowało i zaskoczyło, to dom i zaraz zdumienie, że ocalał, że od 1906 r. jest cały czas w rękach rodziny. Bo ileż jego rówieśników zamieniło się w Piasecznie w osiedla albo mniej lub bardziej kształtne wille? Trudno policzyć, ostatnio dom Banasikowskich, ten nad rzeką Jeziorką. Pozostał po nim tylko trawnik.
Drugie, co mnie zafascynowało, to muzyka. Wysłuchałam w moim salonie, przy kominku, w słoneczny poranek utworu Jesień op. 11 nr 2 (utwór na fortepian z 1945 r.). Klawisze fortepianu opowiadają dzień jesienny, tak, że widzisz spadające liście - coś tak genialnego, że trudno nie słuchać kilka razy. Albo miniatura muzyczna Myszka. Muzyka naśladuje ruch małego, ruchliwego zwierzątka zwinnie gromadzącego ziarna zboża do norki.
I w końcu trzecie zaskoczenie - to, że nigdy i nikt w żadnej szkole piaseczyńskiej nie powiedział mi, że tuż obok mnie, nad rzeką Jeziorką, tworzył swoją muzykę Jerzy Lefeld. Genialny pianista i kompozytor, który jako jeden z niewielu potrafił czytać nuty „a vista” i sam Lutosławski, jego uczeń, przekładał mu kartki partytury w czasie koncertu, bo mistrz grał bez przygotowania, czyli a vista. To potrafią tylko geniusze z doskonałym słuchem i nieprzeciętną techniką gry. Ale jest i czwarte zaskoczenie, fakt, że Jerzy Lefeld był nauczycielem gry na fortepianie Stefana Kisielewskiego „Kisiela”, a ten przecież jest patronem jednego z ciekawszych miejsc Piaseczna. Miejsc, gdzie odbywają się też koncerty i potańcówki, gdzie niedawno powstał mini amfiteatr, gdzie można usiąść i posłuchać muzyki. I pierwsze co zrobiłam, to sięgnęłam po felietony Kisiela z lat 70. XX w., aby sprawdzić, co on pisze w temacie Jerzego Lefelda. I ZNALAZŁAM! Felietony Kisielewskiego trudno streścić, ich konwencja jest nie do podrobienia, a dowcip jedyny w swoim rodzaju, więc przyszło mi znaleziony felieton zacytować.

Kisiel odkrywa tajemnicę
Zapraszam tytuł „Mój Profesor”:
Dostałem zaproszenie na obchód 80-lecia urodzin i 60-lecia pracy artystycznej profesora, pianisty, kompozytora Jerzego Lefelda („Przy fortepianie Leży Jefeld”, jak zapowiedział przed laty spiker radiowy, przejęzyczywszy się nieco)... Jerzy Lefeld, mój Boże! Pierwszy raz byłem u niego na lekcji w prywatnym mieszkaniu na Ordynackiej blisko Konserwatorium wczesną jesienią 1927 r. Nielicho co? Równe przeszło 50 lat! Pamiętam, że było to w parę dni po Jego ślubie, pamiętam uśmiech i dzwoneczkowy głos młodej Żony młodego profesora, spotykam ją i dziś od czasu do czasu w okolicach Sejmu.”
Dyplom fortepianowy zrobił Kisielewski u Lefelda w 1937 r. I dalej w felietonie:
„Profesor Lefeld to człowiek bez wad. Na przestrzeni długich dziesięcioleci nie mogłem dopatrzyć się w nim żadnej, mikroskopijnej choćby wady, chyba tej, że wywodzi się z napastniczych Szwedów, którzy spalili nam po raz bodaj pierwszy naszą kochaną Warszawę. Ale okolicznością łagodzącą jest, że było to bardzo dawno temu, i że rządziła wtedy w Polsce dynastia również szwedzka, czyli Szwed spalił Szweda, jak to w życiu rodzinnym bywa. A w ogóle stolice do Warszawy przeniósł również Szwed, pierwszy król z tej dynastii, praszczur zaś Lefelda zakochał się potem w Polsce i pozostał na gruzach, więc grzechy się wyrównują i, z powodu przedawnienia puszczamy rzecz w niepamięć.”

I dalej:
„Jest to istny anioł, jeśli anioł może jeździć na rowerze czy na motocyklu. Bo najpierw profesor mknął na rowerze, potem na motorze w Tatry, dziś za to spaceruje po ulicy Górnośląskiej w Warszawie, z uśmiechem opowiadając, że go boli noga”.
Kisiel pisze, że o łagodności Lefelda krążyły anegdoty. Oto do studentki, która grała źle, a nawet bardzo źle, powiedział jedynie – tę sonatę to musi pani opracować jeszcze raz. Ciekawostką w charakterze profesora było też to, że gdy inni znawcy muzyki klasycznej negowali dziwne, ekspresyjne wykonania, on wręcz przeciwnie, był często nimi zachwycony. Kisiel podaje przykład pewnego Amerykanina, który tupał w pedały fortepianu i uderzał w klawisze pięścią lub łokciami. Oczywiście wygwizdano go, ale nie Lefeld. Profesor bardzo się zainteresował technika gry i z błyskiem w oku opowiadał, jak to było na koncercie. Kisiel podkreśla:
„.. a oczy tak mu błyszczały, że pomyślałem sobie nagle, czy aby odbije się w nich echo krwiożerczego temperamentu kirasjerów króla Karola Gustawa. W oczach anielsko łagodnego obywatela podstołecznego Piaseczna, gdzie jego dom rodzinny. Kto wie wszak diabeł to także anioł, tyle, że kiedyś strącony.”

Trochę konkretów
Sam Jerzy Lefeld gry na fortepianie zaczął uczyć się w wieku ośmiu lat pod kierunkiem Laury Sawickiej. Od 1908 kształcił się w Instytucie Muzycznym w Warszawie. Od 1916 r. ukończył naukę gry na fortepianie u Aleksandra Michałowskiego, a w 1917 r. ukończył klasę kompozycji Romana Statkowskiego.
W części drugiej opowiem o domu, co ma wieżyczkę i stoi nad Jeziorką, o rodzicach kompozytora i jego pracy zawodowej, będą też wspomnienia rodzinne i będzie o Piasecznie, tylko trochę za rzeką.
Przy okazji serdecznie pozdrawiam Agnieszkę Krześniak, mojego anioła i redaktorkę podczas pisania książki „...a potem wszystko rozwiał wiatr” Piaseczno nieznane. Aż żal, że omawiany tu temat nie zdążył w książce zaistnieć. Agnieszka słucha teraz zapewne Konkursu Chopinowskiego, to nie wiem, czy ...no właśnie.

Napisz komentarz
Komentarze