Reklama
Odkryj serce Twojej społeczności – zapisz się na newsletter Przeglądu Piaseczyńskiego!
 

 

 

 

Fragmenty Dzienników Kisiela

Skwer Kisiela w Piasecznie, to zadbana część miasta, niewielki plac o przedziwnej wokół architekturze. Dlaczego przedziwnej? Bo połączyły się tu w otaczających budynkach epoki architektoniczne, sto lat życia małego miasta.
Fragmenty Dzienników Kisiela
Stefan Kisielewski pseudonim Kisiel prozaik, kompozytor fot: PAP/ Witold Rozmysłowicz

Od bizantyjskiego budynku sądu, socrealistycznego budynku Urzędu Miasta, niskich przedwojennych chałupek, klasycystyczny (pseudo) budynek zwany Starą Łaźnią, ciąg budynków, które są tworem prywatnej inicjatywy lat 80/90 no i wisienka na torcie, czyli nowoczesny budynek ze szkła i aluminium. A pod tym wszystkim płynąca rzeka nazwana Perełką.

No dobrze, ale kim był ten Kisiel, bo w szkołach o nim nie uczą. Na kilku stronach usiłuję przypomnieć choć okruchy Dzienników tego niezwykłego prozaika/publicysty i kompozytora. Wybrane fragmenty dotyczą Piaseczna lat 70. XX w. Staram się Dzienników nie komentować, bo przekaz autora jest jasny. Dziennik jest pisany w czasach mojej nauki w Liceum w Piasecznie, czas matury mojego rocznika. Pamiętne są dla mnie dyskusje moich przyjaciół, w moim domu przy ulicy Bema i paczki wypalonych papierosów.  Pamiętam też ten nasz bunt młodzieży przeciw zakłamaniu prasy i TV oraz płyty i książki przysyłane przez rodziny kolegów zza granicy, bo w Polsce były niedostępne. Pamiętam też, że bohaterstwem było powieszanie portretu Piłsudskiego na ścianie. Powoli rodziła się nowa epoka i na pewno jednym z tych, którzy wspierali jej nadejście był Stefan „Kisiel” Kisielewski, który w sposób satyryczny, ironiczny i porywający czytelnika potrafił w swoich felietonach przedstawić krytykę socjalistycznej rzeczywistości.

10 marca 1973 r.

Ciągle się u nas krzyczy o konieczności zbudowania „drugiej Polski". Dziś poszedłem pieszo do Piaseczna i przypomniało mi się to hasło. Zaiste – przydałoby się. Cóż to za obskurna ohyda to Piaseczno, mimo że zbudowano w nim jakąś wielką nową fabrykę, to jednak substancja miasta pozostała ta sama: nędzne budy, groteskowe małe kamieniczki, jakieś liszajowate ulice, a przed Piasecznem coś arcypolskiego: herb miasta, jakiś jeleń i tablica, że w czerwcu będą „dni Piaseczna" z racji iluś tam setek lat istnienia. Pewien facet w „Literaturze" napisał, że trzeba jak najprędzej obstawić Polskę standardowymi blokami, a zlikwidować dawne nory! Na Zachodzie jakoś łączą jedno z drugim, modernizują starzyznę bez zmiany jej kształtu, lecz jeśli to u nas niemożliwe? Takie Piaseczno nie zachęca i nie budzi żadnych nadziei, więc burzcie – chciałoby się zawołać. Tylko do kogo wołać? Żebyż ten komunizm był wydolniejszy ekonomicznie, żebyż nie przeszkadzał ludziom z inicjatywą! No, ale cóż, pech: jak już jest rewolucja, to musi być durna, konserwatywna i dogmatyczna, w końskich okularach. O cholera! Na rynku w Piasecznie rozmawiałem z jakimś pijanym facetem, który twierdził, że był kiedyś ciężarowcem i zniszczył sobie przez sport nogi, nie może chodzić. „W pana wieku to bym rozumiał – dodał – ale ja!" A wyglądał nie najmłodziej. Najwyraźniej ja muszę już wyglądać na dziada, to nie ulega wątpliwości – a przecież w środku czuję się zupełnie ten sam, ten sam co, na przykład, w dzieciństwie. Zadziwiające złudzenie – ale co właściwie jest tu złudzeniem?! W mojej starości pociesza mnie jednak czasem to i owo. Na przykład, że Słonimski pisze ostatnio coraz lepsze felietony, a on już chyba podchodzi pod osiemdziesiątkę. Nieźle pisze, ale mam do niego żal o ten zjazd literatów w Łodzi. Wyskoczył samozwańczy „wódz opozycji" ze swoim felietonem o kompromisie, odczytał go na zjeździe, nie poinformowani ludzie myśleli, że naprawdę został zawarty jakiś handel. Tymczasem nic takiego nie było, w rezultacie cały nasz „marcowy" wysiłek opozycyjny został zmarnowany – tyle że Słonimskiego wydają i honorują. Czy zrobił to umyślnie? On mówi, że go „oszukali", ale myślę, że chętnie dał się oszukać ministrowi Wrońskiemu, który go wziął na honory i piękne słówka. Bo ten Antoni to też tylko kłębek miłości własnej! Wracając do owego Piaseczna, to wśród ruder, błota, brudu, widzi się nagle dziewczynę ubraną jak z Londynu lub chłopaka, spreparowanego na hipisa. Gdzie oni się tak stroją, jeśli nawet porządnych klozetów nie ma?! To wpływ telewizji, telewizja jest salonem Polski Ludowej. Rzeczywiście, żeby nie telewizor, to, zwłaszcza zimą, można by się tutaj wściec, czyli urwać. Oczywiście, jeśli się nie ma „pracy twórczej". Ja ją mam i całe dnie siedzę – nawet przyszło mi „natchnienie" – jak się zmusić do pracy wielogodzinnej, to budzą się i dochodzą do głosu myśli, które były gdzieś ukryte. Sporo już napisałem nowego „romansu", ale jakiż on właściwie będzie i czy to wszystko ma w ogóle sens?! W chwilach takiego zwątpienia myślę z ulgą o symfonii, która dosyć mi ostatnio poszła i chyba bez trudu będę z nią jechał naprzód. Utwór muzyczny, napisany (niealeatorycznie!), to jest przynajmniej konkret – istnieje, działa, idzie „w naród". Mam nawet ostatnio trochę wykonań w Polsce – nawet sporo – tylko z „Jesieni" sitwa mnie wyeliminowała, zwłaszcza po awanturze z Serockim. Pisałbym więc tę symfonię ze smakiem, ale cóż, włazi mi chałtura, nowa „Madame Sans-Gene", którą robię z Miniem i Marianowiczem. To dla forsy, której nie mam za wiele.

Obchody 600-lecia miasta Piaseczna w 1969 r., o których pisze Stefan „Kisiel” Kisielewski fot: zbiory Czesławy Mazur

19 września 1973 r. - 18 marca 1974 r.

Pobyt w Ameryce, Kanadzie, Francji i NRF. Gierek daje paszporty.

18 czerwca 1974 r.

A więc już po ślubach Wacka i Krysi. Było to nawet trochę wzruszające – dwie pary w kościele: Lidia się popłakała, pani Kunicka, żona Kydryńskiego, także. Jednak katolicki ślub to piękna rzecz, komuniści nic takiego ładnego nie wymyślili, choć starają się ten swój cywilny ślub upiększyć, jak mogą (Wacek brał przedtem cywilny, Krysia przed miesiącami w Paryżu). Było parę pijaństw, potem całonocne tańczenie w Piwnicy u Kurylewicza i Warskiej na Starym Mieście.

Passent dalej na mnie skacze w „Polityce", jeszcze za owe Niemcy – Agnieszka Osiecka, jego żona, jest zdaje się zawstydzona, na ślubie ledwo się pokazała. A było tam masę młodzieży – podoba mi się u nich moda, te kolorowe niekonwencjonalne stroiki, a poza tym – jaka jest ta młodzież? Na pewno opozycyjna, ale niepolityczna i za mało o polityce wiedząca. Posiew komunistycznego nieinformowania o niczym wydaje swoje rezultaty!

25 czerwca 1974 r.

A tu Polska ma ogromne sukcesy w piłkarskich mistrzostwach świata – przedziwne to, ale prawdziwe – trener Kazimierz Górski dokonał cudu! Mamy reklamę jak cholera, tyle że inni robią na futbolu interes jak cholera, a my tylko dokładamy i dokładamy. Zaś sami piłkarze otrzymywać muszą forsę nielegalnie, bo oficjalnie to są amatorzy i tyle. Swoje grosze dostaną, ale na pewno w upokarzającej i dziadowskiej formie. Taki to kraj i system – niech go diabli wezmą! Tylko że nas razem z nim...

I tak minęło pół wieku....

 

 

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama