Reklama
Odkryj serce Twojej społeczności – zapisz się na newsletter Przeglądu Piaseczyńskiego!
 

 

 

 

1914 – droga do wolności (część II)

1914 – droga do wolności (część II)

W Warszawie powstały schroniska dla ludności przybywającej z okolicznych miasteczek i wsi. Na ulicach rozstawiono stołówki z gorącym posiłkiem. Z wielu schronisk najbardziej wyróżnia się to przy ulicy Wiejskiej nr 3 i stołówka dla inteligencji ul. Szpitalna nr 12.


Charakterystyczne dla wojny jest to, że jedni na niej stają się nędzarzami, a inny się bogacą. W mieście panuje nieuzasadniona drożyzna. W sklepach przy ulicy Marszałkowskiej za funt cukru kiepskiej wagi trzeba zapłacić po 20 kop. Za mięso wołowe kupowane w jatkach 30 kop. I co najważniejsze! Za dwufuntowy bochenek chleba żądają 24 kop. Podłe gatunki kasz i mąki sprzedawane są po takich cenach, jakby były najlepszego gatunku.
Tymczasem na przedpolach Warszawy jeszcze trwa walka. Walka na bagnety, na kolby, na pięści. Pod Raszynem koszmarne sceny: konie porozrywane pociskami armatnimi, niektóre jeszcze usiłują wstać, obok ranni żołnierze błagają o pomoc. Podbiega jeden z sanitariuszy i dwoma strzałami z pistoletu w łeb skraca zwierzęciu cierpienie. „Człowiekowi tego nikt nie zrobi... a jednak wielu leżących na tych polach żołnierzy mogłoby pozazdrościć koniowi losu jego” ( cytat z „Naoczny świadek” z pamiętnika sanitariusza).
Gazety przedstawiają epizody wojenne, tak ku pokrzepieniu serc. Oto król saski gotujący się do triumfalnego wkroczenia do Warszawy zawrócić musiał i tak szybko uciekał, że zgubił po drodze swojego koniuszego i musiał zadowolić się (bez sługi) pobytem w Radomiu.
Dzienniki piszą dużo o rannych, oto w lazarecie leży siedemnastoletni chłopiec ciężko ranny odłamkiem szrapnela, pochodzi z Magdeburga. Jest jedynym synem wdowy po oficerze. Pielęgniarka opowiada wzruszona – „Odezwy cesarza Wilhelma przemówiły do młodej duszy, mimo oporu matki wstąpił do wojska, jako ochotnik. Może w ogniu bitwy był żołnierzem. Teraz w łóżku szpitalnym jest dzieckiem, w gorączce powtarza tylko jedno zdanie – Chciałbym wrócić do mamy” (listopad 1914 roku „Tygodnik Illustrowany”). Obok tej relacji zdjęcia kościoła w Raszynie – zdewastowane pociskami mury, dach i wnętrze świątyni w gruzach.
22 października „Gazeta Nowa” informuje, że ruszyły pociągi kolejek dojazdowych. Kolejka wilanowska dojeżdża do Chylic, kolejka grójecka dojeżdża tylko do Dąbrówki. Most kolejki wilanowskiej pod Konstancinem zniszczony. Most przy młynie w Skolimowie zawalony leży w gruzach.
Początek listopada – kanonada wokół stolicy ucichła, szpitale zapełniły się rannymi, na polach walk pogrzebano poległych. Na ulicach miasta tłumy, telefony w ciągłym użytku, kawiarnie i restauracje pozbawione wina, piwa i wódki przestały być atrakcją. Teatry zamknięte z wyjątkiem „Małego”, który daje zabawną revue. Teatry rządowe zamknięte na głucho, pan Schiffman uciekł z panią Przybyłko-Potocką i częścią zespołu do Rosji, co wywołuje powszechne oburzenie.
W niedzielę, pierwszą po ustąpieniu wroga spod miasta, tłumy warszawiaków udają się za rogatki. Przede wszystkim każdy chce dostać się do wagonów kolejki grójeckiej i wilanowskiej. Niektórzy jadą na stopniach i buforach. Kolejka nie jest w stanie sprostać zapotrzebowaniu. Kto żyw wsiada w samochód, powóz i dorożkę. Tłumy jadą do Piaseczna, Tarczyna, Nadarzyna, Sękocina i Raszyna, aby obejrzeć zniszczenia wojenne. Każdy z podróżnych musi z wyprawy przywieść jakąś „napamiątkę”. Po opuszczonych szańcach Dąbrówki i Żabieńca błądzą wykwintne damy i panowie, najbardziej pożądaną rzeczą jest pikielhauba, cim co mają mniej szczęścia w szukanium muszą zadowolić się odłamkami granatów i szrapneli. W Dąbrówce dach i komin cegielni uszkodzony, w Mysiadle z folwarku ocalał tylko jeden budynek, most na rzece Jeziorce zniszczony.
Między ruinami przechodzą grupy jeńców wojennych, patrzą gapie na pruskie mundury. Sypią się obelgi, tłum nie ma litości. Nagle słychać wołanie po polsku – „Bracia, my Polacy!”. Tworzą się komitety pomocy jeńcom wojennym.
Tymczasem nadchodzi zima, pierwsze dni listopada już ze śniegiem. Przychodzi troska o ogrzanie mieszkań. Opał bardzo drogi, ale jeden obywatel znalazł sposób na tanie ogrzewanie – skupuje szafy, stoły, kredensy i krzesła, sprzedawane „z powodu wyjazdu”. Są też inne ogłoszenia, otóż pewien kotlarz z Łodzi (żołnierz) prosi o wsparcie, ciężko ranny ma amputowaną nogę, prosi o pomoc finansową. Składka na protezę.
Trudno wywnioskować jak długo ta sytuacja potrwa. W ruch idą wirujące stoliki i karty wróżek, wszystkie duchy z zaświatów jednomyślnie twierdzą, że wojna potrwa do Bożego Narodzenia najpóźniej i będzie lekka zima, a dla Polski rozpocznie się nowa era w dziejach udręczonego narodu. Oj, przyjdzie poczekać na ten czas wolności jeszcze 4 lata, ale wróżby dodają otuchy.
Tymczasem mieszkańcy okolic podwarszawskich wracają do swoich domów. Dziennikarz opowiada, jak to jadąc szosą, widzi zgliszcza zagrody włościańskiej, w której nie ocalał ani dom, ani zabudowania gospodarcze. Nędzna kobiecina siedzi z dwojgiem bladych dzieci na zgliszczach, wychudzony mężczyzna kijem grzebie w pogorzelisku, jakby czegoś szukał. W Piasecznie przy rynku ruch przy zbombardowanym sklepie spożywczym Chyliczanek, pozostały tylko fragmenty murów.
Wszyscy opowiadają o aeroplanie strąconym pod Piasecznem w czasie działań wojennych. 18-letni uczeń gimnazjum Bolesław Marcinkowski (fot.) tego dokonał. Przy tym wziął do niewoli dwóch rannych oficerów i lotnika, znaleziono przy nich ważne dokumenty. Marcinkowski dostał awans i został przedstawiony do orderu św. Jerzego. Gazety drukują listy zaginionych i zabitych żołnierzy... dużo polskich nazwisk.
Dziennikarz tygodnika „Świat” pisze: „Na ołtarzu ojczyzny składamy krwawe ofiary, wierząc niezbicie, że z tych łez i krwi lepsza przyszłość dla Polski się stworzy. Gdyby miały nas zawieść te nadzieje, z piersi polskiej musiałby wystrzelić straszny konradowy głos

„....głos w całe obręby tworzenia
Ten głos, który z pokoleń pójdzie w pokolenia...”


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama