Reklama
Odkryj serce Twojej społeczności – zapisz się na newsletter Przeglądu Piaseczyńskiego!
 

 

 

 

Ptasieczno

Ptasieczno

Miasto moje a w nim

Oddajemy dziś w Państwa ręce materiał, który traktować będziemy jako swoiste uzupełnienie fragmentów historii naszego miasta. Postaramy się przybliżyć Państwu współczesne Piaseczno, jego specyficzne rejony, które same w sobie stanowią pewną całość.

Będą to więc obszary dużych osiedli, miasto-ogród Zalesie Dolne czy wsie takie jak Złotokłos i takie jak Józefosław. Chcemy pokazać zarówno różnorodność naszej gminy, jak też wady i zalety poszczególnych rozwiązań – czy to planistycznych, czy komunikacyjnych. Mieszkamy w różnych z tych rejonów, dzielimy różne radości i różne problemy, ale na końcu i tak jesteśmy mieszkańcami jednej i tej samej gminy...

Ptasieczno

Na pierwszy ogień idzie rejon starych, ptasich osiedli – Słowicza, Strusia, Albatrosów, Tukanów. Niechlubna przeszłość związana z niejasnymi drogami formalnymi, którymi krążyły dokumenty, wskutek których rzeczone bloki w końcu powstały. Tłok i ciasnota na wąskich osiedlowych uliczkach i brak parkingów, które pomieściłyby wszystkich chętnych. Wspólnoty mieszkaniowe ludzi, na których barki zrzucono zarządzanie obiektami, które – zdaniem niektórych – nie miały prawa powstać. Z drugiej jednak strony, to niemal niewyczerpane źródło taniego wynajmu mieszkań i tygiel środowiskowo-kulturowy, w którym mieszają się coraz to nowi mieszkańcy.

Komunikacja

Trzeba było przyjechać rowerem – myślę sobie, wciskając się prawie pięciometrowym kombi w wąskie uliczki Ptasieczna, dokładnie w jego starszą część, budowaną w większości przez firmę Multi-Hekk. Wjazd czy to od strony Powstańców Warszawy, przez ulicę Tukanów, czy od „dołu”, przy kościele na Słowiczej, nie nastręcza większych problemów. Zdecydowanie gorzej jest wewnątrz układu komunikacyjnego osiedla. Pomimo środka dnia, aut jest sporo. Kiedy podjeżdżam na osiedle w nocy, jedynym miejscem, w którym podejmuję się zaparkować samochód, jest górka po północnej stronie Tukanów – po ciemku nie będą lawirował między zajmującymi chodniki i jezdnię autami. Czyli, jeśli tu w ogóle mieszkać, to gdzieś na obrzeżu.
Z rozmów i kilku porannych wizyt rysuje się obraz całkiem sensownego wyjazdu do pracy. Gdy tylko przebrniemy pomiędzy samochodami sąsiadów, mamy do dyspozycji kilka przyzwoitych alternatyw. Najgorsza wydaje się być Tukanów, z której ciężko wyjechać w lewo na zakorkowaną rano Powstańców. Lepiej nadłożyć drogi i wybrać pobliską Bocianią, zaopatrzoną dodatkowo w światła – i można już w miarę bezproblemowo sunąć w porannym korku na Puławskiej do Warszawy... Wyjazd wspomnianym „dołem” jest ostatnio utrudniony z uwagi na sygnalizację, która cały czas pulsuje na pomarańczowo. Pierwszeństwo ma Jana Pawła, często trzeba swoje odstać, ale życzliwość innych użytkowników drogi połączona ze zdecydowaniem za kierownicą pozwala wydostać się bez większych problemów. Na zmierzających w zachodnio-południowe rejony stolicy czeka jeszcze wyjazd przez Jarząbka, a dalej – jak kto woli i umie – albo przez korek w Magdalence, albo bokami, Falentami, Dawidami itd.
Najbardziej kuleje komunikacja zbiorowa. Plany – z którymi wszyscy się zgadzają, że są słuszne – małego autobusu kursującego z PKP przez Jarząbka, czy dodatkowej stacji PKP pomiędzy Piasecznem a Nową Iwiczną pozostają na razie realne tylko w wizjach planistów i projektantów. Do PKP jest kawałek, do często zatłoczonego już porannego 709 trochę bliżej (zależy jeszcze, czy mieszkamy przy kościele czy przy Tukanów). Linia 727 to dłuższy spacer na właściwy przystanek, komunikacja zbiorowa w stronę Konstancina wymaga już de facto przesiadki czy podwózki, najlepiej na Chyliczkowską pod liceum. Ufff... Na dopełnienie całości pozostaje już tylko informacja, że spacer z centrum miasta na wspomniane osiedle da się jeszcze zamknąć w kilkunastu minutach – tragedii nie ma, w końcu Piaseczno nie jest znowu aż takie wielkie.

Społeczeństwo

Problemy z parkingami i komunikacją to jeden z podstawowych – niestety – wyznaczników tego rejonu. Drugim, choć mocno powiązanym, jest jego zaludnienie. Na niewielkim obszarze mieszka – według różnych szacunków – około kilkunastu tysięcy mieszkańców. Trudność we właściwym określeniu liczebności stanowi wynajem, który często nie jest zgłaszany (na co komu jakieś podatki, dodatkowe opłaty za śmieci itp.) i który potrafi też dosyć dynamicznie rotować. Widać to zresztą po rejestracjach samochodów, które wskazują w około 30 proc. na Piaseczno (próba 150 aut późnym popołudniem, po powrocie z pracy) – wartość tę można nieznacznie powiększyć, zakładając, że osoby parkujące w garażach podziemnych będą w większej mierze wiązać swoja przyszłość z Piasecznem.
Patrząc na zaparkowane na powierzchni auta, można dojść do wniosku, że mamy do czynienia z młodą (a więc nie zawsze w pełni wykształconą i uposażoną) klasą średnią. Sporadycznie widać naprawdę dobre, drogie auto – przeważają „jeździdła” za kilka tysięcy i przyzwoite wytwory klasy średniej warte kilkanaście tysięcy. Dominują ludzie młodzi, popołudniami na podwórkach bawi się sporo dzieci. W tak wielkim organizmie próby wyłowienia jakieś wartości, która wskazywałaby, ilu mieszkańców faktycznie mieszka w swoim (nawet jeszcze zakredytowanym) mieszkaniu, ilu je wynajmuje, są z góry skazane na porażkę. Trzeba więc tylko zaznaczyć, że przeglądając ogłoszenia o wynajmie, można znaleźć nawet nie dziesiątki a setki ogłoszeń z Ptasieczna (swoją drogą, jakby te wszystkie mieszkania zostały wynajęte i pojawiłyby się dodatkowe auta – masakra).
Nieco stereotypowy obraz „bieda bloków”, przewijający się czasami w rozmowach, znajduje swoje nikłe potwierdzenie w rozmowach z administracją (dwie wspólnoty). Procent osób, które zalegają z opłatami w skrajnych przypadkach dochodzi do wysokiej, ale nadal jednocyfrowej wartości. Zarządcy narzekają na ciasnotę, na którą nie da się niestety nic poradzić, bloków się nie przesunie. Podkładają pisma, wskazują wezwania, koszty remontów, całą masę pracy, którą wkładają w utrzymanie tych osiedli w jakim takim poziomie.

- Czyli co, zaorać, skopać i postawić od nowa? – rzucam z lekka ironią.

- W sumie tak byłoby najlepiej, tylko kto za to zapłaci – odpowiada smętnie zarządca...

Jak mieszkać?

Samodzielnie bądź z koleżanką umawiam się na oglądanie mieszkań. Sam szukam pokoju i współwynajmu, we dwójkę poszukujemy większej kawalerki lub małego dwupokojowego mieszkanka. Oscyluję wokół 600 złotych za pokój i 1 200 złotych za mieszkanie – statystycznie połowa niewielkiej pensji jednej bądź dwóch osób – resztę trzeba przecież zostawić na różne zakupy, paliwo bądź bilety, może czesne na studia, może odłożyć na coś swojego. Łatwo nie jest.
Najpierw pokoje. Zakładając, że nie pracuje się w domu i pokój traktuje się jako głównie sypialnię, nie jest jeszcze jakoś strasznie źle. Najtańsza oferta to 400 złotych, plus „ściepa” na rachunki i na internet. Płyn do mycia czy papier toaletowy już każdy sobie. Mieszkanie w latach 90-tych nie zachwyciłoby raczej nikogo, dziś tym bardziej. Małe biurko na laptopa i lampkę, regalik na jakieś drobiazgi i kilkanaście książek, szafa jak na jednego mężczyznę wystarczająca, tapczan, w oknach zasłonki „szczyt mody 1987”. Szału nie ma, ale jest tanio.
Szukanie mieszkania dla dwóch osób jest dużo prostsze – ofert jest więcej, a wynajmujący chyba z większą życzliwością patrzą na potencjalnie długotrwały zysk, niż jednego lokatora, który w każdej chwili może spakować się w dwie torby i tyle go widzieli. Duże, przestronne mieszkanie dla dwóch osób za niewielkie pieniądze nie będzie miało mebli, albo będzie się nadawało do remontu.

- To poprzedni lokatorzy, robotnicy tu mieszkali, mieli wyremontować w ramach czynszu, ale nie zdążyli bo im firma padła i się wynieśli – mówi właściciel mieszkania.

W kawalerkach można już znaleźć w miarę sensownie urządzone cztery kąty, w których dwie osoby mogą się wzajemnie nie pozabijać przy przechodzeniu od okna do drzwi. Urządzone z mniejszym lub większym gustem i pomyślunkiem, rzadko zawierają w sobie kuchenki, pralki czy meble w miarę nowe czy nowoczesne, prędzej przywodzą na myśl Pomysłowego Dobromira niż Ikeę.

Jak żyć?

To nie jest dobre miejsce dla starszych ludzi, z okien co chwilę dobiega głośna muzyka, od ścian odbijają się echem radosne dźwięki dziecięcych zabaw, jest tłoczno i gwarno. Ci, którzy lata temu kupili tu mieszkania (które czasami nadal spłacają), często nie mają wyjścia – ewentualna sprzedaż urządzonego przez lata pod siebie „m” nie da im tyle, by kupić coś podobnego, ale w lepszej lokalizacji. Z drugiej strony to przyzwoity „pierwszy przystanek” na drodze do stolicy – niewielkie pieniądze i niewielkie mieszkania, dla młodych singli, pracujących studentów, znajomych mieszkających w trzech czy w sześciu i ograniczających w ten sposób koszty życia. Znamienne i niestety w pewnej mierze prawdziwe wydają się słowa napotkanego dwudziestolatka:

- Ja tu na parę miesięcy, dopóki nie znajdę lepszej roboty, wtedy gdzieś do Warszawy, tu bym nie wytrzymał na stałe, to już lepiej u matki na gospodarce by było zostać...

Tekst i foto Krzysztof Dynowski


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama